Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
wydarzenia

W mroku historii

Autor Wojciech Kukliński 23 Października 2014 godz. 13:17
Zostałem odsądzony od czci i wiary. Dlaczego? Otóż podjąłem trudny temat rozmowy z partyjnym weryfikatorem, czyli osobą, która w stanie wojennym była w komisji oceniającej postawę - czytaj zaangażowanie – polityczną dziennikarzy.

Posypały się na mnie gromy. Nikt nie podjął dyskusji dotyczącej poruszanego problemu. Łatwiej było zaatakować autora. Cezary Łazarewicz, obecny dziennikarz „Wprost“ napisał: „To jest przykład dziennikarstwa podstawkowego, gdzie dziennikarz jest tylko podstawką do mikrofonu“. Andrzej Mielcarek, wydawca magazynu „Prestiż“ stwierdził: „Marek Kęsik jako ofiara złych ludzi”. Nieco dalej w swoim komentarzu poszedł politycznie zainteresowany Jacek Wezgraj, który stwierdził: „autor jest w ścisłych relacjach biznesowo-towarzysko-politycznych z ludźmi z partii, której obecnie służy weryfikator Kęsik”. Ojciec Jacka, Artur, który ubiega się o fotel prezydenta Koszalin dodał: “Vanish nie byłby lepszy od tego tekstu”.

 

Otóż Panowie…. Już przygotowując się do rozmowy z Markiem Kęsikiem, członkiem komisji weryfikujacej dziennikarzy w stanie wojennym zdawałem sobie sprawę z tego, że będzie to materiał kontrowersyjny. I o to chodziło. Czasy, w których cały naród miał mówić tylko jednym głosem już dawno się skończyły. I mam nadzieję, że już nie wrócą. Przypomnę, że właśnie w tamtych czasach Polacy walczyli o wolność wypowiedzi. O to, by dziś można było polemizować z poglądami, a nie sadzać do więzień ludzi za ich przekonania. Nie ma nic bowiem gorszego jak pomawiać człowieka tylko za to, że ma inne od nas zdanie.

 

Dziwię się przede wszystkim Czarkowi, bo sam doświadczył chyba najboleśniej ataku na siebie, jako autora tekstu. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich nominowało go bowiem do tytułu “Hieny Roku”.

 

Wyjaśnijmy zatem naszym Czytelnikom, w obronie kogo Cezary Łazarewicz, Andrzej Mielcarek, ojciec i syn Wezgrajowie stanęli. Odpowiecie chórem: biednych, represjonowanych dziennikarzy…. Otóż nie! Pamiętajmy o tym, że w tamtych czasach wszystkie dzienniki były organami komitetów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Czyli należały do partyjnego krwiobiegu. Ba, czerpały z niego. I to pełnymi garściami.

 

Dziennikarze w pierwszej kolejności dostawali mieszkania i bony na samochody. Gdy udawali się do pracy w tak zwany teren czekał na nich lokalny dygnitarz partyjny najczęściej z obiadem i wódeczką…. Do dziś moi starsi koledzy, o tamtych czasach mówią jako o najlepszych w swoim życiu. Musimy zdawać sobie sprawę i z tego, że dziennikarzem organu partyjnego też nie można było zostać z przypadku. Większość należała do Podstawowej Organizacji Partyjnej. W czasach gdy “partia walczyła z narodem o lepsze jutro”, a wzmożone kontrole były dźwignią społecznego zaufania” dziennikarze pełnili niezwykle istotną rolę tego reżimu.

 

O ile nie zdziwiło mnie to, że tekst skomentował Jacek Wezgraj, który o tamtych czasach może nie mieć bladego pojęcia. Może tato mu o nich nie opowiadał … W osłupienie wprawił mnie przytyk Artura Wezgraja - Vanish nie byłby lepszy od tego tekstu”. Otóż, Arturze chętnie "wybielę" także i Twoją partyjną historię. Porozmawiam o czasach, które tak głęboko chowasz w mroku historii. Proponuję zatem: spotkajmy się i porozmawiajmy.

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Czytaj też

Jedliński wygra w pierwszej turze?

eWok za Głos Koszaliński, fot. Fb Renata Gawłowska - 7 Listopada 2014 godz. 11:22
Instytut Badań Rynkowych I Społecznych (IBRiS) Homo Homini przeprowadził na zlecenie “Głosu Koszalińskiego” sondaż przedwyborczy. Największy na Pomorzu Środkowym dziennik opublikował go w dzisiejszym swoim wydaniu. Gdyby wybory na prezydenta Koszalina odbyły się 31 października to prezydentem Koszalina zostałby Piotr Jedliński. Aktualny prezydent wygrałby wybory już w pierwszej turze osiagając wynik 50,4 %. Na drugiej pozycji sondażowej uplasował się Artur Wezgraj – 19,1%. Trzecia lokata przypadła jedynej kobiecie wśród rywalizujących o fotel szefa miasta – Annie Mętlewicz 10%. Kolejne pozycje zajęli: 4. Adam Ostaszewski – 9,6%, 5. Jan Adamczyk – 1,5% i 6. Kyle Attenborough – 0%. Ankieterzy  zapytali o preferencje wyborcze aż 1000 mieszkańców naszego miasta.  

Weryfikowałem i byłem weryfikowany

Wojciech Kukliński - 22 Października 2014 godz. 16:53
Wojciech Kukliński rozmawia z Markiem Kęsikiem, byłym przewodniczącym Rady Miejskiej w Koszalinie, byłym radnym sejmiku i aktualnie kandydatem PO w nadchodzących wyborach. - Jakie pierwsze pytanie zadawał Pan weryfikowanym w stanie wojennym dziennikarzom? - Rozczaruję Pana. Ja nie byłem od zadawania pytań. Podczas pracy w komisji siedziałem cicho...  Byłem stremowany. To dopiero był mój trzeci dzień pracy w Komitecie Wojewódzkim PZPR. Od zadawania pytań byli inni.   -Skąd zatem opinia, że był Pan „żarliwym weryfikatorem“? -To kłamstwo. W internecie można znaleźć notatkę z postępowania komisji, i jeśli    przeczytamy jej skład będziemy wiedzieć, kto mógł, i kto zadawał pytania. Z drugiej strony upubliczniona notatka nie przekazuje nam pełnej informacji o składzie komisji. Brakuje w niej dwóch najbardziej aktywnych i najbardziej zorientowanych jej członków. Mam tu na myśli redaktorów naczelnych gazety i radia.   -Jaki był efekt prac komisji weryfikacyjnej? -Oficjalnie nasze postępowanie zakończyło się pozytywną weryfikacją zespołów dziennikarskich prasy i radia, które „prawidłowo realizowały wytyczoną przez partię linię programową“. Jedyną ofiarą tej komisji była młoda, pracująca dopiero od roku dziennikarka gazety. Jak mi po latach sama powiedziała,  fakt, że trafiła do pracy w organie partyjnym, bo wówczas wszystkie dzienniki były organami partyjnymi, uważała za błąd.  W kolejnych latach z tą Panią współpracowałem przy realizacji, między innymi dwóch wydawnictw.     -Czy odczuwa jakąś urazę do Pana? -Myślę, że nie. Na pewno nasze poglądy na temat tamtego okresu różnią się. Z pewnością jednak nie mamy w stosunku do siebie żadnych złych emocji.   -Proszę powiedzieć, tak po ludzku: wstydzi się Pan tego fragmentu swojego życiorysu? -To trudne pytanie. Do partii trafiłem, bo to naturalna droga dla chłopaka wychowanego w wojskowej rodzinie...  Dzięki pracy w komitecie przez trzy lata studiowałem w Moskwie, a z tego okresu mam wiele niezwykle pozytywnych wspomnień. Odpowiadając jednak na pańskie pytanie wprost, to dziś na pewno nie chciałbym być członkiem komisji weryfikacyjnej - jakiejkolwiek.     - Weryfikator, to pojęcie co jakiś czas wraca do Pana jak jakiś najczarniejszy sen... - ... wraca, oj wraca. Podczas rządów PiS poprzez wzmożoną aktywność prokuratorów, w tym prokuratury IPN wyjaśniano pracę tej komisji. Owe postępowanie oprócz medialnej wrzawy nic nie przyniosło. Fakt, że weryfikatorzy ze stanu wojennego byli pod lupą prokuratora był dla dziennikarzy bardzo atrakcyjny, ale o zakończeniu tych postępowań żaden z nich nie poinformował.   - A dlaczego dziś, znów wokół Pana, i tej sprawy zrobiło się głośno? - Jest zapotrzebowanie na tego typu walkę polityczną. Mnożenie podziałów, sianie nienawiści. Fakt, że ja, były działacz SLD znalazłem się na liście PO, ktoś uznał za świetny moment do zaatakowania Platformy. Zostałem w tej sprawie użyty przedmiotowo.   - Pamiętam także fakt, że chciano Pana usunąć ze stanowiska dyrektora gazowni. Dobrze pamiętam? -Tak. Raz zostałem z przyczyn politycznych wyrzucony z pracy, a raz zawieszony. Dzięki poparciu załogi, w tym także Rady Pracowniczej i mojej sądowej walki zostałem przywrócony do pracy i jak Pan widzi do dziś tu pracuję   -A czy przed podjęciem decyzji o ponownym ubieganiu się o mandat radnego wojewódzkiego rozmawiał Pan z szefem zachodniopomorskiej PO o swojej mało chlubnej przeszłości? -Nie rozmawiałem. Propozycję współpracy  złożyły mi koszalińskie władze PO. Nikt mnie o to nie pytał, a ja myślałem, że sprawa sprzed 32 lat, o której było już tyle razy głośno jest powszechnie znana, i  jest zakończona. Przecież już  trzykrotnie startowałem w wyborach, i za każdym razem uzyskiwałem mandat zaufania społecznego. Obecne zaproszenie uznałem za docenienie mojej pracy społecznej.   -Właśnie, to w dużej mierze dzięki Pana osobistemu zaangażowaniu  koszykarze AZS Koszalin dziś występują w ekstraklasie. -Jest mi miło, że ktoś o tym wspomina. Rzeczywiście udało mi się w ciężkich dla sportu czasach, w których nie było zasad i reguł prowadzenia profesjonalnej drużyny, utrzymać dla Koszalina ten zespół. Doskonale pamiętam mecz w Zgorzelcu dający nam upragniony awans do ekstraklasy. To był kapitalny pojedynek w wykonaniu zespołu prowadzonego przez świętej pamięci trenera Jerzego Olejniczaka. Gwiazdą spotkania był Sebastian Balcerzak. Do dziś mam kasetę z tym meczem.   - A ja pamiętam Pana, gdy jako przewodniczący Rady Miejskiej przeforsował Pan uchwałę dającą AZS Koszalin możliwość pozyskania koszykarza zza oceanu. - Dziś nikogo nie dziwi fakt, że miasto dbając o swoich obywateli przeznacza co roku na sport zawodowy ponad dwa miliony złotych. Wówczas, gdy po raz pierwszy zdobyliśmy się na taką promocję Koszalina poprzez sport, uznano nas niemal za szaleńców. Czas jednak pokazał, że to działanie było słuszne. Gwiazdy ściągają na widownie nie tylko kibiców, ale i naszą młodzież, która w swoich marzeniach chce być taka jak one.   - Na koniec proszę powiedzieć, czy Pańska krytyka Politechniki Koszalińskiej wynika z Pana strategii politycznej? - Nie. Sam jestem  absolwentem tej uczelni. Kocham Koszalin i chcę być dumny z pozycji uczelni, którą ukończyłem. Zatrudniam sześćdziesięciu sześciu inżynierów, którzy swoją wiedzę zdobywali w naszej Politechnice. Obecną  słabość uczelni, która we wszystkich rankingach plasuje się niemal na samym dnie upatruję w tym, że władze uczelni, a przede wszystkim jej kanclerz wciągnął ją w walkę polityczną. Moim zdaniem właśnie ten fakt spowodował, że powstała, wydająca najpierw dziennik, a później tygodnik „Miasto“ spółka PerMedia. Właśnie w tej  spółce, która ostatnio stała się słynna dlatego, że była organizatorem darmowego koncertu zespołu „Wilki“ uczelnia przez kilka lat utopiła najprawdopodobniej cztery miliony złotych.  Politechnika wykupowała bowiem w PerMedia z jednej strony reklamy, a z drugiej jako współwłaściciel pokrywała straty jakie ona przynosiła. Łącznie to, o ile wiem, około czterech milionów złotych. Olbrzymie pieniądze.  Jestem pewien, że przyjdzie jeszcze czas, i znajdą się na uczelni odpowiedzialni ludzie, którzy będą chcieli dokonać pełnego rozliczenia polityki finansowej prowadzonej przez obecnego kanclerza.   -Dziękuję za rozmowę