- – Chciałbym, żeby mój sukces choć trochę był inspiracją dla tych najciężej poszkodowanych porażeniem, tetraplegików. Trzeba zacisnąć poślady i żyć. Nie siedzieć w domu, ale wyjść do ludzi – dodał.
Konkurencja rzut maczugą została wprowadzono do sportu dla niepełnosprawnych, którzy maja kłopoty z chwytem. Po prostu maczuga, to jeden z niewielu przedmiotów, które mogą oni chwycić i jeszcze rzucić.
Maciek przez 13 lat wiódł życie normalnego chłopaka. - Szkoła, basen, piłka nożna, znajomi. Pamiętam, jak witaliśmy rok 2000. Na niebie tysiące światełek, a w uszach huk wystrzeliwanych petard - wspomina Maciek. - 16 stycznia rodzice zawieźli mnie do szpitala, ponieważ bardzo bolała mnie głowa. Miałem wrażenie, jakby te sylwestrowe fajerwerki wybuchały w mojej głowie. W szpitalu zostałem na obserwacji. Ból był prawie nie do wytrzymania. Robiono mi wiele badań i już następnego dnia, 17 stycznia, okazało się, że mam guza mózgu. Stan był bardzo ciężki. Guz duży, początki procesu wgłobienia, czyli zagrożenie życia... Myślę, że wtedy nie zdawałem sobie sprawy co to oznacza. Pomimo pośpiechu i ruchu wokół mnie, byłem spokojny. Tego samego dnia gnałem erką w towarzystwie anestezjologa i mamy do szpitala w Szczecinie. Późnym popołudniem zaczęto operację, która skończyła się w nocy. Świat zawalił się nagle, bez anonsów…
Nie mogłem ruszać nawet palcem, oddychał za mnie respirator, karmiono mnie sondą. Nie mogłem mówić i tylko ta powracająca świadomość, bezsilność, rozpacz, żal i wściekłość. Dziś myślę, że miałem szczęście, bo jestem. Mogę kochać i być kochanym, ale to była długa droga. Mama rehabilitowała mnie zaraz po operacji, co było kontynuowane na koszalińskim OIOM-ie, gdzie miałem świetną opiekę i bardzo życzliwy personel. Oczywiście próbowaliśmy wszystkiego. Piłem nawet zioła peruwiańskie. Korzystałem z pomocy bioenergoterapeutów. Wierzyłem, że to mi pomoże. Dziś wiem, że gdyby nie moja determinacja i chęć bycia sprawnym, nie osiągnąłbym niczego.