Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
sport

Koszalinianin złoty w Rio!

Autor Art, fot. FB/ 13 Września 2016 godz. 16:01
Stało się! Maciej Sochal ze Startu Koszalin został mistrzem paraolimpiady. W Rio w konkursie rzutu maczugą Polak w swoim ostatnim rzucie uzyskał wynik 33,91 i wywalczył złoty medal!

Drugi był Grek Athanasios Konstantinidis, który uzyskał 33,69 m, a trzeci Brytyjczyk Stephen Miller wynikiem 31,93 m ustanowił swój najlepszy w sezonie rezultat. 

Złoto dla Sochala jest pierwszym medalem w jego trzecim starcie na igrzyskach paraolimpijskich. Tym samym koszalinianin nawiązał  do wyczynów  Ryszarda Fornalczyka, który reprezentując koszaliński Start w sześciu paraolimpiadach wywalczył cztery złote medale. 

Czytaj też

Sochal: Nie siedzieć w domu, ale wyjść do ludzi

Art - 14 Września 2016 godz. 5:01
- Einstein powiedział kiedyś, że nie wie jak będzie wyglądać III Wojna Światowa, ale IV będzie na maczugi. W razie czego możecie mnie posłać na front w pierwszym szeregu – powiedział tuż po konkursie Maciej Sochal, który wczoraj na igrzyskach paraolimpijskich w Rio wywalczył w rzucie maczetą złoty medal. Wcześniej w konkursie pchnięcia kulą był czwarty. -       – Chciałbym, żeby mój sukces choć trochę był inspiracją dla tych najciężej poszkodowanych porażeniem, tetraplegików. Trzeba zacisnąć poślady i żyć. Nie siedzieć w domu, ale wyjść do ludzi – dodał.  Konkurencja rzut maczugą została wprowadzono do sportu dla niepełnosprawnych, którzy maja kłopoty z chwytem. Po prostu maczuga, to jeden z niewielu przedmiotów, które mogą oni chwycić i jeszcze rzucić. Maciek przez 13 lat wiódł życie normalnego chłopaka. - Szkoła, basen, piłka nożna, znajomi. Pamiętam, jak witaliśmy rok 2000. Na niebie tysiące światełek, a w uszach huk wystrzeliwanych petard - wspomina Maciek. - 16 stycznia rodzice zawieźli mnie do szpitala, ponieważ bardzo bolała mnie głowa. Miałem wrażenie, jakby te sylwestrowe fajerwerki wybuchały w mojej głowie. W szpitalu zostałem na obserwacji. Ból był prawie nie do wytrzymania. Robiono mi wiele badań i już następnego dnia, 17 stycznia, okazało się, że mam guza mózgu. Stan był bardzo ciężki. Guz duży, początki procesu wgłobienia, czyli zagrożenie życia... Myślę, że wtedy nie zdawałem sobie sprawy co to oznacza. Pomimo pośpiechu i ruchu wokół mnie, byłem spokojny. Tego samego dnia gnałem erką w towarzystwie anestezjologa i mamy do szpitala w Szczecinie. Późnym popołudniem zaczęto operację, która skończyła się w nocy. Świat zawalił się nagle, bez anonsów… Nie mogłem ruszać nawet palcem, oddychał za mnie respirator, karmiono mnie sondą. Nie mogłem mówić i tylko ta powracająca świadomość, bezsilność, rozpacz, żal i wściekłość. Dziś myślę, że miałem szczęście, bo jestem. Mogę kochać i być kochanym, ale to była długa droga. Mama rehabilitowała mnie zaraz po operacji, co było kontynuowane na koszalińskim OIOM-ie, gdzie miałem świetną opiekę i bardzo życzliwy personel. Oczywiście próbowaliśmy wszystkiego. Piłem nawet zioła peruwiańskie. Korzystałem z pomocy bioenergoterapeutów. Wierzyłem, że to mi pomoże. Dziś wiem, że gdyby nie moja determinacja i chęć bycia sprawnym, nie osiągnąłbym niczego.