Swoista inwazja muzycznego ekstremum zachwyciła różnorodnością i bardzo wysokim poziomem wykonawczym. Całości dopełniło pieczołowicie przygotowane nagłośnienie. Riffy i szaleńcze kanonady perkusji, czy automatów perkusyjnych dosłownie wykręcały trzewia słuchaczy. Publiczność zebrana pod
sceną rewanżowała się artystom wielkim uznaniem i zróżnicowaną formą ekspresji entuzjazmu.
Już pierwszy zespół jaki pojawił się na scenie, czyli Morose Vitality pokazał klasę i doskonały kunszt sceniczny. Death metal w nowoczesnej odsłonie emanował czystą agresją. Soczyste riffy i asceza pod względem solówek w przeciągu kilku minut poderwały słuchaczy do szalonej zabawy pod sceną. Gardłowe okrzyki uwielbienia kilkunastu osób wypełniały ciszę pomiędzy kawałkami. Rzadko się zdarza, aby publika tak pokochała support, czy po prostu pierwszy skład
z dość długiej listy kapel przygotowanej na dany wieczór.
Muzycy Grooms of the Stool w swojej twórczości odwołują się do tradycyjnych gatunków jak thrash, czy speed metal w śladowych ilościach. Nie zabrakło imponujących solówek. Świetni instrumentaliści zaprezentowali bardzo wymagającą i szlachetną formę utworów. Wiele kombinacji rytmicznych i ciekawych aranży także nie pozwoliło słuchaczom usiedzieć w miejscu. Szał znów ogarnął publikę.
Najbardziej ekstremalną odsłonę death metalu pokazała formacja Soul Remnants. Mocno zbrutalizowana forma i czytelne odwołania do grind core'a, zupełnie
uwiodły uczestników koncertu, którzy już po dwóch wcześniejszych występach ociekali potem. Zespół fantastycznie łączył ekstremalną „młóckę” z monumentalnymi akordami, które uderzały w słuchaczy ogromnym ciężarem.
Najsłabiej wypadła formacja poprzedzająca gwiazdę wieczoru. Zespół Psychiatric Regurgitation zaprezentował nieco patetyczną formę deathu okraszoną melancholią black metalu. Automat perkusyjny i sample z wplecionymi dźwiękami pianina zabrzmiały dość sztucznie, ale słuchacze także przyjęli grupę entuzjastycznie.
Na zakończenie wystąpił Bloodsoaked. Na scenie tylko jedna osoba - Peter Hasselbrack. Gitarzysta i wokalista odgrywał bardzo klasycznie brzmiące kompozycje przy dźwięku automatycznej perkusji. Utwory zabrzmiały prymitywnie i z klasą. Hasselbrack udowodnił, że klasyka gatunku nie musi oznaczać „odgrzewania starych kotletów”. Potęga riffów i charyzma artysty ujęły jednak tylko część publiczności. Ortodoksi narzekali, że jest to przesada, aby gwiazdą wieczoru był jednoosobowy zespół bez perkusisty.
Wieczór był wspaniałą podróżą po obrzeżach death metalu. Podczas jednej imprezy zabrzmiała ogromna różnorodność, a umiejętności i przygotowanie muzyków było absolutnie doskonałe. Szkoda, że tak niewielu zdecydowało się na spędzenie niedzielnego wieczoru w Inferno z amerykańskimi najeźdźcami.