- Obstawiam, że wygramy co najmniej dwudziestoma punktami – mówili kibice oraz koszalińscy trenerzy. Taki wynik nie był niemożliwy, w końcu słupszczanie nie prezentowali ostatnio najwyższej formy. Zawodnicy trenera Dejana Mijatovicia pokonali dwóch zeszłorocznych pierwszoligowców, z którymi męczyli się aż do ostatnich minut czwartej kwarty. Stąd też zdecydowanym faworytem w derbach byli biało – niebiescy.
W spotkaniu z koszalińskim AZS, Energa Czarni odrobili lekcje. Najważniejszy zawodnik Akademików, Qyntel Woods, nie miał zbyt wiele miejsca do efektownych akcji i popisów. Amerykanin zdobył zaledwie osiem punktów, co jak do tej pory jest jego najsłabszym wynikiem w trwających rozgrywkach. - Jestem usatysfakcjonowany naszą grą. Ciężko pracowaliśmy i muszę przyznać, że byliśmy dobrze przygotowani do tego meczu. Cieszyć może również nasza postawa przeciwko Woodsowi – mówił trener Energi Czarnych, Dejan Mijatovic.
Dodatkowo, do dobrej strategii obronnej Energi Czarnych, doszła słabsza defensywa AZS w pierwszej połowie. - Byliśmy ospali i nie prezentowaliśmy się tak, jak powinniśmy. Nie weszliśmy w to spotkanie zbyt dobrze, a na domiar złego pod koniec drugiej kwarty goście odskoczyli nam na dziesięć punktów – powiedział skrzydłowy AZS, Piotr Stelmach.
Słupszczanie podwajali Qyntela Woodsa przy akcjach dwójkowych, stąd Amerykanin miał znacznie mniej
miejsca na indywidualne popisy. Jednakże 33-letni skrzydłowy udowodnił, że potrafi radzić sobie z takim rodzajem defensywy, kilkukrotnie dzieląc się piłką z niepilnowanym partnerem z drużyny. - Zatrzymaliśmy Qyntela, jednak ta sztuka nie udała nam się z Szewczykiem i Stelmachem, który dwukrotnie trafił w dystansu w trudnym dla gospodarzy momencie – tłumaczył trener Mijatović.
W drugiej połowie zobaczyliśmy zupełnie innych Akademików. Powód? - Trener nas zmotywował w szatni. Zagraliśmy z inną energią w trzeciej i czwartej kwarcie. Pokazaliśmy się ze znacznie lepszej strony. Mieliśmy sporo czystych pozycji do rzutów i dogoniliśmy Energę Czarnych – wyjaśnił Stelmach. Warto zatrzymać się przy osobie Igora Milicicia. Szkoleniowiec Akademików, mimo dosyć małego doświadczenia w roli pierwszego trenera, zachowywał się momentami niczym profesor. Były kapitan koszalińskiej drużyny świetnie rotował składem. Dał odpocząć liderom – Woodsowi, Swansonowi i Szewczykowi, po czym wpuścił ich na ostatnie pięć minut czwartej kwarty, by ci dobili przeciwników.
- Częsta rotacja była kluczowa. Mamy w rotacji dziesięciu zawodników. To nie jest zespół Gorana Vrbanca, Szymona Szewczyka lub Qyntela Woodsa. To AZS Koszalin, gdzie nie ma indywidualności i będziemy wygrywać albo przegrywać jako drużyna – wytłumaczył trener Akademików.
Trener Milicić potrafił także zaryzykować i zaskoczyć wszystkich, gdy przy dziesięciopunktowej stracie nie wystawił na boisko Qyntela Woodsa. Akt desperacji? Skądże! To tzw. nos trenerski. - Nie byliśmy skoncentrowani na początku spotkania oraz nie wykorzystywaliśmy odpowiednio Qyntela, który... miał pięć asyst, co jest jego najlepszym wynikiem w tym sezonie. Qyntel podciągnął nas w najważniejszych momentach – stwierdził Milicić.