Po serii koncertów inaugurujących nową salę, w piątek filharmonicy zagrali pierwszy w nowym obiekcie abonamentowy koncert symfoniczny. Na widowni trudno było znaleźć wolne miejsce. Najwyraźniej koszalinianie od pierwszego wejrzenia pokochali nową salę.
Program koncertu przypadł publiczności do gustu. Na dobry początek zabrzmiała Uwertura „Leonora III” Beethovena. Później był przepiękny Kwintet klarnetowy Mozarta w fantastycznym wykonaniu wirtuoza klarnetu Romana Widaszka, z towarzyszeniem.
Koncert na klarnet i altówkę e-moll Maxa Brucha wprawił słuchaczy w łagodny nastrój, za to IV symfonia d-moll Schumanna, brawurowo poprowadzona przez świetnego i niezwykle ekspresyjnego dyrygenta Bartosza Żurakowskiego sprawiła, że muzycy otrzymali prawdziwą burzę braw.
Z pewnością wielu gości filharmonii przyszło na koncert z ciekawości, aby na własne oczy zobaczyć nowy obiekt, posłuchać, jak brzmi muzyka przy idealnej akustyce (na inauguracyjne koncerty nie wszystkim udało się zdobyć bilety).
Było wiele zachwytów, ale pojawiły się też głosy krytyczne. Publiczność zajmująca boczne sektory widzi orkiestrę i solistów przez barierki. – To tak, jakbym patrzyła na artystów przez kraty – argumentowała jedna z pań. Wygląda na to, że najlepsze miejsca są w sektorze środkowym, bez barierek.
Podczas przerwy, która wydaje się dłuższa, niż to było w kinie Kryterium, goście koncertu mogą wypić kawę lub zjeść ciastko (czekoladowe, przełożone malinami, jest pyszne). Niestety, do barku, podobnie, jak do toalet, przy pełnej widowni są długie kolejki. Trzeba też swoje odstać, aby po koncercie odebrać z szatki płaszcz.
- To wszystko nic – podkreślała jedna z melomanek. – W kolejce do szatni można sobie przyjemnie porozmawiać. A taki relaksujący i piękny koncert po ciężkim tygodniu pracy to dobry początek weekendu.