Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

Krakowski rock w Kawałku

Autor Robert Kuliński/ fot. Artur Rutkowski 23 Listopada 2014 godz. 11:33
Muzyka rockowa wybrzmiewająca na scenie Kawałka Podłogi nie jest żadnym zaskoczeniem. Często jednak zdarza się, że artyści występujący we wspomnianym klubie potrafią zabrzmieć świeżo i porywająco, nawet w bardzo klasycznym repertuarze.

Nie można tego powiedzieć o krakowskiej formacji Cinemon. Choć trudno muzykom odmówić polotu, umiejętności i rasowego brzmienia, to jednak koncert był studium rockowej nudy. Cały problem grupy polega na kompozycjach, które  prezentują kopie bardzo typowych, rockowych piosenek, choćby spod

znaku Jacka White'a, czy Black Keyes.

Już po dwóch pierwszych utworach bez trudu można było przewidzieć konstrukcje kolejnych. Wstęp oparty na chwytliwym riffie, mocne wejście sekcji rytmicznej, kilka około blues rockowych wstawek i spektakularny refren. Receptura bardzo dobrze znana i wykorzystywana przez większość popowych wykonawców. Nie zabrzmiała ani jedna nuta wykraczająca poza rockowe standardy.

Publiczność o niezbyt porywającej liczebności, słuchała formacji w skupieniu, niejako spijając sztampę wydobywającą się z głośników z coraz to większą częstotliwością. Pomimo apelu frontmana, aby wstać,

potańczyć i zwyczajnie się pobawić, słuchacze z uporem pozostawali w bezruchu.

Zdawać by się mogło, że twórczość zespołu nie specjalnie zachwyciła odbiorców, ale oklaski  po zakończeniu koncertu zadudniły z taka siła, że muzycy bisowali.

OD AUTORA

Wielokrotnie zdarzało mi się deklarować szczerą nienawiść do rock'n'rolla. Więc nie dziwi fakt, że kiedy usłyszałem Cinemon  uszy wywinęły mi się na lewą stronę. Autentycznie wkurzają mnie muzycy, którzy mając wybitny warsztat i rasowe brzmienie, odgrywają sztampę ku uciesze „publisi”. Czy wystudiowane i doskonałe granie na instrumencie musi iść niemal zawsze w parze z brakiem jakiejkolwiek kreatywności?