Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

BTD w Katowicach

Autor Robert Kuliński/ info. BTD fot. Izabela Rogowska 30 Października 2014 godz. 11:48
Spektakl „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” w reżyserii Pawła Palcata zrealizowany w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym, zostanie zaprezentowany, jako pokaz towarzyszący na XVI Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje 2014”w Katowicach.

To duże wyróżnienie dla koszalińskiego teatru, gdyż założeniem prestiżowego festiwalu jest promocja reżyserów oraz prezentacja najnowszych tendencji i kierunków artystycznych panujących obecnie  w sztuce scenicznej. Festiwal jest także swoistym świętem młodego teatru, gdzie katowicka publiczność może zapoznać się z najbardziej interesującymi spektaklami ostatniego sezonu, zarówno w prezentacjach konkursowych, mistrzowskich jak i towarzyszących.

„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” na podstawie słynnej książki Swietłany Aleksijewicz, to opowieść o  trzech kobietach, które po latach milczenia decydują się mówić. Opowiadają o wojnie, w której brały udział. Swojej wojnie - bez dat, faktów i polityki, pełnej emocji - niemęskiej. Wojnie, na którą nie ma miejsca we współczesnym medialnym świecie. W ten sposób chcą przepracować wstydliwą i długo skrywaną traumę. Tylko, czy jest to jeszcze w ogóle możliwe?

 

Obsada:

  • Żanetta Gruszczyńska – Ogonowska - Masza
  • Beata Niedziela - Irina
  • Katarzyna Ulicka – Pyda - Olga
  • Marcin Borchardt - Starszyna
  • Artur Czerwiński – Kapitan
  • Piotr Krótki – Felczer

 

Marcin Borchardt jest także asystentem reżysera. Za scenografię odpowiada Małgorzata Bulanda, a za choreografię Witold Jurewicz. Przedstawienie miało swoją premierę na deskach BTD 16 marca 2013 roku.

 

Poniżej zwiastun spektaklu.

 

Następny artykuł

Czytaj też

Brudne „Kali babki”

ekoszalin POLECA Robert Kuliński/ fotografie użyte w tekście Izabela Rogowska - 13 Października 2014 godz. 16:58
Nowy spektakl Bałtyckiego Teatru Dramatycznego „Kali babki” w reżyserii Michała Siegoczyńskiego, poraża niemal mizantropijnym przekazem. Sztuka oparta na prawdziwej historii „Tulipana”, słynnego podrywacza - przestępcy z czasów PRL' u, mówi dosadnie także o dzisiejszym świecie. Forma przedstawienia przypomina groteskową rewię. Sceny odgrywane przez cztery aktorki okraszone są znanymi przebojami z dyskotek, zarówno z czasów działalności głównego bohatera -   w sztuce nazwanego Janusz Witold -  jak i współczesnych. Dodatkowej dynamiki dodają  emitowane w czasie rzeczywistym ujęcia kamery. Dzięki temu zabiegowi reżyser uwydatnił emocje, pogrywając  na, jakże obecnej w dzisiejszej kulturze masowej, tendencji do podglądactwa. Pomimo  lekkiej narracji, na pierwszy rzut oka dość chaotycznej, kolejne elementy  uzupełniają  się w sposób zadziwiająco spójny. Spektakl to swoista układanka, która  z czasem wyłania portret nie tylko samego głównego bohatera, ale także jego ofiar. Opowieść nie jest snuta  po to, aby  współczuć komukolwiek. Zarówno skrzywdzone kobiety jak i sam Janusz Witold, to osoby w identyczny sposób skrzywione, słabe i brudne. Nie jest rzeczą łatwą, na kanwie czyjejś historii, przekazać coś uniwersalnego, a tym bardziej, gdy za zalążek materiału dialogowego służą skrawki autentycznych zeznań, czy fragmenty filmowego reportażu. Udało się to Siegoczyńskiemu na tyle świetnie, że  trudna do przełknięcia pigułka  paraliżuje  goryczą.Sam Janusz Witold, choć działał w określonej rzeczywistości, nie jest jedynie symbolem tamtych czasów. O ile wtedy takie postacie były podziwiane skrycie, tak obecnie popkultura wywróciła jakikolwiek porządek moralny. Choćby w teledyskach można dopatrzeć się  wizualizacji marzeń Janusza Witolda, jakimi dzieli się w pewnym momencie z widzami. „Kali babki” to również obraz  ofiar. Bezrefleksyjnych, ale bardzo wrażliwych kobiet, pragnących szczęścia. To właśnie pojmowanie szczęścia tylko w kategorii przyjemności, a także maniakalna potrzeba jego osiągnięcia, niszczy bohaterki i bohatera. Wypalone, skrzywione kobiety i nierozumiejący, co to znaczy kochać „Don Juan” w  pokrętny sposób stają się postaciami tragicznymi. Jakże to aktualne. Wystarczy  spojrzeć na  nastoletnie „galerianki” albo „korporacyjnych lisów”,  którzy przy weekendzie podążają w sposób jakże inny od krawatowej elegancji, za swoimi zwierzęcymi instynktami. Slogan „młodość musi się wyszumieć” dzisiaj stał się jednym z najważniejszych - choćby w języku reklamy. Problem polega na tym, że aktualnie  proces utrwalania dziecinnej zachłanności, nie pozwala na to, aby ta młodość z czasem się zestarzała i w rezultacie wyszumiała. Skoro konsumpcja sama w sobie przynosi spełnienie, to po co się  w cokolwiek angażować. „Kali babki” to zwierciadło, w którym rzeczywistość odbija się  rażącym brudem. To nie tylko opowieść o zbrodniach „Tulipana”, ale bolesna diagnoza, gdzie współczesny świat obrzydza, bo na współczucie jest już zbyt późno.

Salwy śmiechu w BTD

Robert Kuliński/ fot. Izabela Rogowska - 28 Września 2014 godz. 10:34
Nowy spektakl wystawiany na deskach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego zachwycił publiczność. Interaktywne przedstawienie Paula Pörtnera w adaptacji Andrzeja Chichłowskiego „Szalone nożyczki”, to zwariowana opowieść kryminalna pełna koszalińskich akcentów. Spektakl rozpoczął się nietypowo, gdyż to aktorzy już ogrywając swoje role oczekiwali na widzów, aż zajmą dogodne miejsca. Przy dźwiękach przebojów muzyki dance, które wyselekcjonował  Adrian Adamowicz redaktor Radia Koszalin, praca w salonie fryzjerskim trwała w najlepsze. Historia  zdaje się być na pozór banalna. W kamienicy ginie starsza kobieta, znana pianistka. Policjanci z Koszalińskiej Komendy Miejskiej, tu w rolach Wojciech Rogowski i Jacek Zdrojewski, prowadzą dochodzenie. Na pierwszy rzut oka nic nadzwyczajnego. Jest trup, są podejrzani i trzeba odnaleźć sprawcę. Jednak forma  spektaklu diametralnie się zmienia, kiedy przychodzi do przesłuchania świadków, a tymi świadkami jest nie kto inny, jak publiczność. I tu zaczyna się polka z przytupem Paczesny, Ogonowska, Borchardt i Wiercioch wcielając się w swoje role  zaprezentowali niesamowite zgranie zespołowe. Sam dobór wykonawców do kreowanych postaci był idealnie przemyślany. Zdecydowanie na tle pozostałych wyróżniał Artur Paczesny. Wcielił się w rolę  ekscentrycznego właściciela salonu Szalone Nożyczki, który stereotypowo musi być homoseksualistą.  Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska  w roli drugiej fryzjerki również potrafiła rozśmieszyć publiczność do łez. Zaskakującym jest to jak świetnie udało się wpleść w sztukę realia koszalińskie. Pojawiają się nazwy ulic, okolicznych miejscowości oraz nazwiska znanych w Koszalinie osób. Farsa dzięki temu otrzymała dodatkowe akcenty humorystyczne, które bardzo odpowiadały publiczności. Mnogość dowcipów i wzajemnych przycinek pomiędzy bohaterami jest tak ogromna i zabawna, że sala właściwie nieustannie drżała w pomruku chichotów. Nawet w pewnym momencie Wojciech Rogowski „zagotował się” nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, stanął tyłem do publiczności, rzucając donośnie „to wcale nie jest śmieszne!”.  Sztuka niezwykła, gdyż tak na dobrą sprawę  nie ma określonego zakończenia, oprócz oczywiście znalezienia sprawcy zabójstwa. To tak naprawdę publiczność decyduje o tym jaki historia będzie mieć finał.  Dzięki niezwykłej formie uczestnictwa widzów i przewybornym kreacjom  atmosfera podczas premiery pozwoliła  widzom na dobre zapomnieć o problemach dnia codziennego.Po spektaklu odbyła się także króciutka inauguracja sezonu artystycznego BTD. Wręczone zostały nagrody jubileuszowe dla czwórki pracowników zarówno technicznych, jak i aktora Wojciecha Rogowskiego, który w tym roku świętuje 25 lecie pracy na scenie.Spektakl wart polecenia, dla miłośników lekkiej rozrywki. Natomiast już 11 października kolejna premiera  oczekiwanego spektaklu „Kali babki” w reżyserii  Michała Siegoczyńskiego.

O kobietach na wojnie

ekoszalin POLECA Kuba Grabski, fot. Izabela Rogowska - 18 Marca 2013 godz. 14:45
Na widowni po trzydzieści kilka skupionych osób z każdej strony sceny. Na scenie pozbawionej rekwizytów sześcioro aktorów. Każdy z nich wielokrotnie przekracza granicę intymności i ekstremalności. Tak Paweł Palcat, reżyser spektaklu, zdecydował się mówić o wojnie, w której czynny udział brały kobiety.   Kolejna premiera Bałtyckiego Teatru Dramatycznego pokazana została na małej scenie, gdzie trudno widowni ukryć swoje emocje. Widzimy siebie nawzajem siedząc naprzeciw. A przed nami okrutne i ponure obrazy, umownie nakreślone przez trzy aktorki i trzech aktorów, dla których wojna to coś normalnego. Podobnie jak dla telewidzów, karmionych migawkami ze świata, gdzie codziennie giną ludzie, a nas to specjalnie nie obchodzi.Reżyser swoją inscenizację celowo okroił z teatralnych ozdobników i rekwizytów, pozostawiając nam szansę na identyfikację z samymi aktorami i ich nadmierną czasem ekspresją, którą uzasadniają potworne okoliczności.Jesteśmy świadkami przeobrażania się młodych kobiet w automaty do zabijania. Dominująca w pierwszych minutach spektaklu czerwień ich sukienek i złoto bucików, zostaje zamieniona w szarość wojskowych kombinezonów. Musztra, pole bitwy, rozkazy, strzały, śmierć, to odtąd ich codzienność.     "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" na podstawie książki Swietłany Aleksijewicz, jest kolejnym donośnym głosem przeciw przemocy. Mało kto, przed jej napisaniem wiedział, że podczas drugiej wojny światowej, po stronie Związku Radzieckiego walczyło aż milion kobiet. I to ich świadectwa pokazują ten potworny świat w innych, niż męskie barwach. Jak pisze na kartach swojej książki autorka: "Kiedy mówią kobiety, nie ma albo prawie nie ma tego, o czym zwykle czytamy i słuchamy: jak jedni ludzie po bohatersku zabijali innych i zwyciężyli. Albo przegrali. Jaki mieli sprzęt, jakich generałów. Kobiety opowiadają inaczej i o czym innym. 'Kobieca' wojna ma swoje własne barwy, zapachy, własne oświetlenie i przestrzeń uczuć. Własne słowa. Nie ma tam bohaterów i niesamowitych wyczynów, są po prostu ludzie, zajęci swoimi ludzkimi-nieludzkimi sprawami. I cierpią tam nie tylko ludzie, ale także ziemia, ptaki, drzewa. Wszyscy, którzy żyją razem z nami na tym świecie. Cierpią bez słów, a to jest jeszcze straszniejsze…".      Trwający niewiele ponad godzinę spektakl jest przejmujący. W pamięć zapada sugestywna muzyka i choreografia sceniczna. Cała szóstka aktorów zdecydowanie oderwała się od swoich dotychczasowych wizerunków, balansując czasem ryzykownie na granicy przerysowania. Trudno wyróżnić kogokolwiek z nich, pod kierunkiem Pawła Palcata, młodego reżysera z Teatru im. Modrzejewskiej z Legnicy, wszyscy są bardzo wyraziści i oddani ważnemu przesłaniu, które płynie ze sceny. Wojna to absolutny bezsens.      "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety", grają: Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska, Beata Niedziela, Katarzyna Ulicka-Pyda, Marcin Borchardt, Artur Czerwiński, Piotr Krótki,   scenografia i kostiumy: Małgorzata Bulanda, muzyka: Filip Zawada, Jarosław Jachimowicz, choreografia: Witold Jurewicz, autor przekładu: Jerzy Czech, adaptacja sceniczna i reżyseria: Paweł Palcat