Jakie to uczucie podpisywać swoją książkę?
- Dziwne, dość psychodeliczne, ale do przyjęcia. Niektórzy mogą powiedzieć, że to ekspansja ego i skoro nie mogę zaistnieć wydając płyty, to zaczynam pisać książki. Jeśli nie potrafię tego osiągnąć książkami, to zaczynam robić filmy. Wydaje mi się jednak, że jestem w stanie się przed takimi opiniami obronić. Staram się robić te wszystkie poboczne rzeczy opisując ludzi, którzy mnie otaczają. To nie są peany na tema mojej wielkości.
Książka roi się od opowieści właśnie o pańskich idolach czy ludziach, których miał pan okazję poznać. Wynika z tego, że polski rynek muzyczny pełen jest interesujących postaci.
- W Polsce jest wielu wspaniałych ludzi, którzy zasługują na dokumenty. Warto opowiadać o walce wielu moich prywatnych bohaterów, którzy tworzyli w latach osiemdziesiątych np. Janerka, Darek Dusza, czy Andrzej Dzióbek. To dzięki takim herosom zacząłem tworzyć swoją muzykę.
Ostatnio pański kolega, Robert Brylewski opublikował ostrzeżenie przed wchodzeniem w zawód muzyka w Polsce i żeby nie iść w jego ślady. Argumentuje to tym, że stać go na jedzenie. Pan para się wieloma rzeczami, czy tzw. dywersyfikacja wpływów nie jest jedyną drogą w Polsce, aby zachować czystość swojej twórczości?
- Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na to pytanie. Uważam, że Robert dostał dużą szansę w naszym filmie. Już wcześniej po współpracy nad muzyką do „Wesela” Wojtka Smażowskiego myślałem o tym, żeby Brylewskiego użyć jako aktora, bo on jest strasznie ciekawym człowiekiem. Będzie można go zobaczyć w filmie „Polskie gówno”. Jego rola jest bardzo chwalona. Jeśli chodzi o samą muzykę, to wielokrotnie słyszałem opinie, że jakaś płyta była na poziomie światowym, że nie odbiega od standardów brytyjskich. Problem polega jedynie na tym, że nie żyjemy w Wielkiej Brytanii tylko Polsce, więc trzeba sobie jakoś radzić. Myślę, że Robertowi się po prostu ulało. Jest w filmie i dostał szansę rozpoczęcia nowego życia jako aktor. Trzeba odciąć przeszłość i działać dalej. To jest też kwestia tego, czy jesteśmy w stanie porzucić swój dorobek – ojców punka, czy ojców yassu. Musimy być gotowi na rozpoczęcie wszystkiego od nowa, jak zwykli debiutanci.
Nie uważa pan, że problem z zaistnieniem muzyki, powiedzmy bardziej wymagającej, czy ambitnej nie wynika tylko ze sposobu działania przemysłu muzycznego, czy mediów, ale także z natury polskiej publiczności?
- Pewnie też, ale przy takim myśleniu bardzo łatwo ulec frustracji. Mogę wymieniać powody dlaczego rodzima rzeczywistość mnie wkurza, ale nie chcę na ten temat narzekać. Uważam, że martwiąc się o publiczność sami tę sytuację utrwalamy. Całe życie przejmowałem się publiką widząc, że jest kiepsko. Teraz staram się ten problem obejść. W Polsce bardzo mało ludzi słucha muzyki, ale z drugiej strony nie mamy takich wykonawców, jak na zachodzie. Przez lata funkcjonowało disco polo, czy agrorock wykonywany przez moich kolegów, którzy przestali śpiewać o rzeczach ważnych i zaczęli oddawać się komercji. Mamy tuzów typu Perfect, Kombi, czy Budkę Suflera, którzy zawsze byli. Natomiast ambitne rzeczy typu np. Kobong istnieją tylko na jeden sezon. Uważam jednak, że zamiast narzekać trzeba się wziąć za bary z rzeczywistością. Narzekanie jest łatwą postawą. Mam świadomość, że ten błąd już popełniłem. Byłem narzekającym muzykiem do 37 roku życia, kiedy czułem, że Polska nie jest w stanie mojej pasji w jakiś sposób mi gratyfikować. Znalazłem jednak sposób na działanie inaczej, czy to autorską audycją w radiu, czy pisaniem felietonów. Mam wrażenie, że jest to kwestia projekcji. Jeśli ktoś ma plan na to, żeby problemy polskiej sceny obejść - to je obejdzie. Ktoś będzie chciał usiąść i zapłakać nad tym jak jest - będzie siedział i płakał. Nie popieram narzekania. Natomiast my wszyscy ludzie kultury musimy sobie zdać z tego sprawę, że trzeba zakasać rękawy i po prostu zapierdalać.
Czy warto być niepokornym?
- To jest pytanie, które coraz częściej śni mi się po nocach. Nikt nam nie każe biedować ani być bohaterami własnych tez, czy postaw. Możemy pójść w inną stronę, zmienić zawód lub stąd wyjechać. Koniec końców, jednak dochodzimy do takiej obserwacji, że off i kulturę w ogóle buduje bolesna mniejszość. Wtedy postawa wojownika znowu się w nas rodzi. Chcemy brać do reki oręż i napierdalać, czy to słowem, muzyką lub blogiem. Moja rada jest taka, że trzeba jednak wciąż stawać i walczyć, bić się o swoje, ale nie tworzyć jakichś samotnych enklaw, bo wszyscy jesteśmy w takiej samej sytuacji. Przykład wytwórni Lado ABC pod przewodnictwem Moriettiego i Maseckiego, którzy śmieją się w twarz całej show biznesowej socjecie w Polsce. Wyjeżdżają na zachód promując różne rzeczy, które prezentują bardzo wysoki poziom. Moretti z Maseckim omijają problem, który powraca w małych ośrodkach typu Koszalin, Słupsk, Olecko. To są miejsca, o których świat zapomniał i pewnie rządzi jeszcze jakiś prezydent. Uważam, że najlepiej jest założyć zespół muzyczny, bo muzyk jest dużo mniej samotny niż literat. Pisarz może się rozpić jak Świetlicki, czy Pilch a grajek już ma kompana. Mając towarzysza łatwiej jest o publiczność, a mając słuchaczy łatwiej jest stworzyć armię.
Czyli wystarczy zmienić nastawienie i walka, choć wydaje się być beznadziejna, będzie miała sens.
- Wszystko zależy od punktu widzenia, jak w opowiastce o szklance do połowy pustej lub pełnej. Porównując Polskę lat osiemdziesiątych to ten kraj naprawdę się rozwinął. Oczywiście sytuacja młodych ludzi nie jest łatwa. Trudno jest z robotą, trudno znaleźć kluby do grania. Jednak uważam, że warto być niepokornym.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad nieautoryzowany.