Po obejrzeniu wszystkich pozycji konkursowych, bez specjalnego zaskoczenia można powiedzieć, że słowa Janusza Kijowskiego o wysokim poziomie krótkiego metrażu potwierdziły się. Niestety dyplomatyczne sformułowania o niszowych i niskobudżetowych debiutach pełnometrażowych oznaczały, że były one na najniższym poziomie od lat. Przypomnijmy, że na poprzednim MiFie mogliśmy zobaczyć „Być jak Kazimierz Deyna” i „Dziewczynę z szafy”. Tym razem nic takiego się nie zdarzyło. Być może faktycznie zmiana terminu Festiwalu spowodowała, że wiele obrazów nie zostało ukończonych.
W piątek obejrzeliśmy 3 pełnometrażowe fabuły. Pierwsza z nich to film Macieja Adamka :”Zdjęcie”. Film zaskakujący z kilku powodów. Historia inicjacji młodego chłopaka została opowiedziana w bardzo ascetyczny sposób, z niewielką ilością dialogów i w bardzo wolnym tempie. Nieprofesjonalny aktor, który go zagrał zgodnie ze wskazówkami reżysera, nie pokazywał emocji a tylko myślał o nich, co spowodowało, że część widzów jego obecność na ekranie określiła mianem: drewniana. A jednak ten spokój mógł się podobać. Podobnie jak cała opowieść, bez specjalnych zwrotów akcji. To co zobaczyliśmy na ekranie, pokazało przemianę bohatera w taki sposób, jak dzieję się to w życiu, bez wielkich, rewolucyjnych sytuacji. Bo wszystko wymaga czasu, a założeniem Adamka było aby niczego nie przyspieszać ani nie skracać dla potrzeb 90 minut filmu. „Zdjecie” to bardzo interesująca alternatywa dla kina chaosu i akcji.
Autor kolejnego filmu, Mariusz Kuczewski podjął się nie lada wyzwania, aby nakręcić horror. W polskiej kinematografii zdarzyło się zaledwie kilka takich filmów, i wszystkie były nieudane. Już po kilkunastu minutach oglądania „Silent lake” było wiadomo, że ponownie się nie udało. Historia pary Anglików, która na mazurskich jeziorach styka się z legendą o duchu krwiożerczej Gimeldy z bagien, częściej budziła śmiech niż grozę. W filmach grozy konieczne są sceny które śmieszą, aby rozładować napięcie i trzeba przyznać, że kilka z nich było naprawdę zabawnych, choć nie wiadomo, czy zgodnie z intencjami autora. Film miał bardzo niski budżet, który wystarczył na jedzenie dla ekipy na planie i to niestety miało zgubny wpływ na efekt końcowy. Jednak podczas dyskusji nie zabrakło głosów chwalących film. Kilka osób przyznało, że były chwile kiedy się bali, ale co najważniejsze, że „Silent lake” wzbudził duże emocje, a to bardzo wielu polskim filmom się nie udaje.
Ostatnim filmem konkursowym były „Oszukane” Marcina Solorza, produkcja TVN, obecna już w polskich kinach. Chyba jednak wielu koszalinian filmu nie widziało, bo zgromadził on największą widownię na tegorocznym festiwalu. Telewizyjna produkcja to specyficzny gatunek filmowy. Przyrządzony według sprawdzonych recept, do bólu profesjonalny i w oczywisty sposób odwołujący się do emocji widza. Powoduje to przewidywalność sytuacji pokazywanych na ekranie, które przyrządza się jak dobre danie, tak aby było smaczne. „Oszukane” to dramatyczna historia zamienionych w szpitalu dzieci, zagrana przez dobrych aktorów, dobrze sfotografowana i okraszona dobrą muzyką. Tylko oglądało się ją tak, jak kolejny odcinek telewizyjnego serialu.
Wieczór zakończył się koncertem Jessie Evans, która potrafiła śpiewać i grac na saksofonie, ale nie wiedzieć czemu nie porwała publiczności, która mając na to nadzieję, wywołała artystkę do bisu i wtedy rzeczywiście coś drgnęło – pojawiły się gęste elektroniczne dźwięki i cześć widzów ruszyła do tańća.
Dzisiaj o 20:00 gala zakończenia Festiwalu, poznamy wyniki i obejrzymy nagrodzone filmy.
Werdykt oczywiście już zapadł, ale poznamy go dopiero wieczorem. Cierpliwości :)