Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

MiF: Poniedziałkowe otwarcie

Autor Kuba Grabski fot.Artur Rutkowski 25 Czerwca 2013 godz. 6:27
Obyło się bez niespodzianek, biuro festiwalowe przyjmuje gości, rozdaje im plażowe torby pełne różnych filmowych rekwizytów, dziesiątka jurorów stawiła się w komplecie, także dyrektor programowy imprezy i o 19:00 MiF wystartował.

Przyspieszenie w CK105 widoczne było od kilku dni, ale dzisiaj jeszcze przyspieszyło. Choć wyglądało na to, że każdy wie w którym kierunku ma podążać, tyle że jak zwykle czasu było za mało.

 

Ceremonię otwarcia festiwalu rozpoczął 20 minutowy film „Szukam reżysera”, w reżyserii Tomasza Jurkiewicza, zabawne dywagacje o polskim kinie kręcone na poprzedniej edycji koszalińskich spotkań filmowych. Potem na scenę wkroczył znany także sprzed roku standuper Maciej Buchwald i uraczył nas kilkoma niepoprawnie politycznymi żartami, przywitał wszystkich bardzo i mniej ważnych gości, a następnie oddał scenę we władanie dwóm dyrektorom: CK105 Pawłowi Strojkowi i programowemu festiwalu Januszowi Kijowskiemu. Dowiedzieliśmy się z grubsza co nas czeka do soboty, a potem Kijowski zaprosił do mikrofonu specjalnego gościa festiwalu, Krzysztofa Zanussiego.

 

Nestor polskich filmowców na pierwszych koszalińskich spotkaniach w 1973 roku otrzymał główną nagrodę za swój film „Iluminacja”. Po 40 latach nową, cyfrowo odnowioną kopię filmu mogliśmy dzisiaj obejrzeć na ekranie kina Kryterium. Reżyser mówił o tym jak może być wdzięcznym losowi za to, że mógł debiutować w tak skrajnie innym świecie. Po pierwsze film kręcił cztery miesiące i nakręcił wiele scen, które do filmu nie weszły, co dzisiaj jest nie do pomyślenia, a po drugie był pokazywany nieomal na całym świecie, a ludzie kupowali bilety żeby go obejrzeć. Dzisiaj miałby może szansę na projekcję w jakimś kanale filmowym grubo po północy.

 

Wtorek to już dzień wielu projekcji, wszystkie konkursowe filmy będą pokazywane na ekranie kina Kryterium. Będą pracowali jurorzy, fotoreporterzy i dziennikarze. Wszystko zaczyna się o godzinie 10:00 . Pokazanych zostanie 17 filmów krótkometrażowych  i dwa pełnometrażowe. Od 13:00 ruszy także kino Alternatywa w budynku Koszalińskiej Biblioteki Publicznej, a o 20:30 klub festiwalowy w Teatrze Variete Muza, gdzie ok. 21:00 rozpocznie się koncert Julii Marcel. To z grubsza tyle, ale oczywiście warto mieć oczy i uszy otwarte, na festiwalu zdarzają się niespodzianki :)

Czytaj też

Co dalej z młodym kinem ?

ekoszalin POLECA Kuba Grabski, fot. Sylwia Olszewska - 1 Lipca 2013 godz. 11:09
Jeśli mierzyć jakość festiwali poziomem zadowolenia gości i uczestników, to znowu się udało. 32 Festiwal „Młodzi i Film” jest ciągle naszym najszlachetniejszym towarem eksportowym.  Od gości można było słyszeć słowa podziękowania za świetnie przygotowaną imprezę i radość ze spędzenia kilku dni w ładnym, spokojnym miejscu. Uczestnicy jak zawsze głosowali nogami i szczelnie wypełniali niemal wszystkie seanse i imprezy towarzyszące. Zrobiono tysiące zdjęć, setki videoclipów, przegadano wiele godzin na ważne tematy. Na przykład dyskutowano omożliwości startu młodych reżyserów na rynkach zagranicznych czy o sensie misji pod hasłem „Legalna kultura”, wobec ciągle nie rozwiązanych problemów dotyczących prawa autorskiego i dostępności do dóbr kultury w sieci. Dużo możliwości mieli łowcy autografów, bowiem pojawiło się w Koszalinie sporo znanych twarzy. Oprócz jurorów ( Juliusz Machulski, Piotr Najsztub czy Sławomir Fabicki) mogliśmy oglądać dawno nie widziane aktorki: Dorotę Stalińską, Adriannę Biedrzyńską, Bożenę Dykiel, Grażynę Barszczewską, Małgorzatę Pieczyńską, ale także Katarzyny: Herman i Kwiatkowską.   Dobra atmosfera niekoniecznie przełożyła się na wysoki poziom głównego konkursu, w którym wystartowało jedenaście filmów. Dominowały filmy niszowe i niskobudżetowe, co było widoczne na ekranie. Wielką wygraną tegorocznego Festiwalu została Katarzyna Klimkiewicz, nagrodzona za reżyserię filmu, który dostał również Wielkiego Jantara. „Zaślepiona” jest zrealizowaną w Wielkiej Brytanii historią czterdziestoletniej inżynier pracującej w przemyśle lotniczym, która wdaje się w romans z 24-letnim Algierczykiem. Nie jest to jednak wyłącznie historia miłosna, bowiem chłopak jest uwikłany politycznie, a służby specjalne podejrzewają, że zbliżył się do kobiety w celach szpiegowskich. Film otrzymał takżenagrodę dziennikarzy, którzyokreślili go jako inteligentne, polityczne kino; romans, ostrukturze Hitchcockowskiego kryminału. Otrzymał nagrodę za znakomite przełożenie tezy, że prywatne jest polityczne, na język filmowego dramatu.   Nagroda młodego jury i publiczności trafiła do Kordiana Piwowarskiego za „Baczyńskiego”, historii wielkiego poety niebanalnie opowiedzianej wierszami. Bardzo podobały się w tym roku filmy krótkometrażowe. Pojawiły się frapujące tematy, poruszająca reżyseria i wrażliwość plastyczna w filmach animowanych. „Jantary 2013” otrzymały trzy panie: Ewa Borysewicz za film „Do serca twego” (animacja), Agnieszka Elbanowska za film „Niewiadoma Henryka Fasta” (dokument) i Julia Kolberger za film „Mazurek” (fabuła).    Podczas festiwalu pokazano także najlepsze debiuty zagraniczne i ich jakość stawia przyszłość młodego polskiego kina w nie najlepszym świetle. Każdy z tych czterech filmów pokazał istotne elementy jakich brakuje polskim debiutantom – emocjonalną i intelektualną głębię, sprawność w opowiadaniu historii. Podczas festiwalu nie rzadkie były głosy, że niezależnie od wieku, nasi twórcy ciągle pokazują swoją nastoletniość. Że może mają za mało życiowych doświadczeń aby kręcić frapujące filmy. Nagroda dla Katarzyny Klimkiewicz też jest tego dowodem. Reżyserka ma już na koncie kilkanaście filmów i tyleż lat doświadczenia, ale dostała nagrodę dlatego, że potrafiła opowiedzieć swoje dzieło w sposób pełny i skończony. Jest już dzisiaj reżyserką europejską, która bez kompleksów realizuje swoje kolejne projekty w Wielkiej Brytanii.   Niezależnie od tych wszystkich nieco cierpkich uwag czekamy już na kolejną edycję filmowego święta, a na razie proponujemy pokaz najlepszych filmów tegorocznego MiFu dla tych, którym się nie udało ich zobaczyć. Może jakiś powakacyjny przegląd w kinie Kryterium ?          

MiF: I wszystko jasne

ekoszalin POLECA Kuba Grabski fot.ArtRut - 29 Czerwca 2013 godz. 14:18
Ostatni konkursowy dzień dostarczył widzom wielu emocji, choć niekoniecznie z powodu artystycznych wyżyn. Było to widać podczas dyskusji „Szczerość za szczerość”, gdzie temperatura rozmowy osiągnęła satysfakcjonujący poziom. Po obejrzeniu wszystkich pozycji konkursowych, bez specjalnego zaskoczenia można powiedzieć, że słowa Janusza Kijowskiego o wysokim poziomie krótkiego metrażu potwierdziły się. Niestety dyplomatyczne sformułowania o niszowych i niskobudżetowych debiutach pełnometrażowych oznaczały, że były one na najniższym poziomie od lat. Przypomnijmy, że na poprzednim MiFie mogliśmy zobaczyć „Być jak Kazimierz Deyna” i „Dziewczynę z szafy”. Tym razem nic takiego się nie zdarzyło. Być może faktycznie zmiana terminu Festiwalu spowodowała, że wiele obrazów nie zostało ukończonych.   W piątek obejrzeliśmy 3 pełnometrażowe fabuły. Pierwsza z nich to film Macieja Adamka :”Zdjęcie”. Film zaskakujący z kilku powodów. Historia inicjacji młodego chłopaka została opowiedziana w bardzo ascetyczny sposób, z niewielką ilością dialogów i w bardzo wolnym tempie. Nieprofesjonalny aktor, który go zagrał zgodnie ze wskazówkami reżysera, nie pokazywał emocji a tylko myślał o nich, co spowodowało, że część widzów jego obecność na ekranie określiła mianem: drewniana. A jednak ten spokój mógł się podobać. Podobnie jak cała opowieść, bez specjalnych zwrotów akcji. To co zobaczyliśmy na ekranie, pokazało przemianę bohatera w taki sposób, jak dzieję się to w życiu, bez wielkich, rewolucyjnych sytuacji. Bo wszystko wymaga czasu, a założeniem Adamka było aby niczego nie przyspieszać ani nie skracać dla potrzeb 90 minut filmu. „Zdjecie” to bardzo interesująca alternatywa dla kina chaosu i akcji.   Autor kolejnego filmu, Mariusz Kuczewski podjął się nie lada wyzwania, aby nakręcić horror. W polskiej kinematografii zdarzyło się zaledwie kilka takich filmów, i wszystkie były nieudane. Już po kilkunastu minutach oglądania „Silent lake” było wiadomo, że ponownie się nie udało. Historia pary Anglików, która na mazurskich jeziorach styka się z legendą o duchu krwiożerczej Gimeldy z bagien, częściej budziła śmiech niż grozę. W filmach grozy konieczne są sceny które śmieszą, aby rozładować napięcie i trzeba przyznać, że kilka z nich było naprawdę zabawnych, choć nie wiadomo, czy zgodnie z intencjami autora. Film miał bardzo niski budżet, który wystarczył na jedzenie dla ekipy na planie i to niestety miało zgubny wpływ na efekt końcowy. Jednak podczas dyskusji nie zabrakło głosów chwalących film. Kilka osób przyznało, że były chwile kiedy się bali, ale co najważniejsze, że „Silent lake” wzbudził duże emocje, a to bardzo wielu polskim filmom się nie udaje.   Ostatnim filmem konkursowym były „Oszukane” Marcina Solorza, produkcja TVN, obecna już w polskich kinach. Chyba jednak wielu koszalinian filmu nie widziało, bo zgromadził on największą widownię na tegorocznym festiwalu. Telewizyjna produkcja to specyficzny gatunek filmowy. Przyrządzony według sprawdzonych recept, do bólu profesjonalny i w oczywisty sposób odwołujący się do emocji widza. Powoduje to przewidywalność sytuacji pokazywanych na ekranie, które przyrządza się jak dobre danie, tak aby było smaczne. „Oszukane” to dramatyczna historia zamienionych w szpitalu dzieci, zagrana przez dobrych aktorów, dobrze sfotografowana i okraszona dobrą muzyką. Tylko oglądało się ją tak, jak kolejny odcinek telewizyjnego serialu.   Wieczór zakończył się koncertem Jessie Evans, która potrafiła śpiewać i grac na saksofonie, ale nie wiedzieć czemu nie porwała publiczności, która mając na to nadzieję, wywołała artystkę do bisu i wtedy rzeczywiście coś drgnęło – pojawiły się gęste elektroniczne dźwięki i cześć widzów ruszyła do tańća. Dzisiaj o 20:00 gala zakończenia Festiwalu, poznamy wyniki i obejrzymy nagrodzone filmy. Werdykt oczywiście już zapadł, ale poznamy go dopiero wieczorem. Cierpliwości :)

MiF: Ciągle bez faworyta

ekoszalin POLECA Kuba Grabski fot.ArtRut - 28 Czerwca 2013 godz. 6:33
Kolejne konkursowe pokazy długiego metrażu nie pozwoliły na wskazanie faworyta festiwalu. Ale za to dyskusje po projekcjach były bardzo żywe i niekoniecznie miłe dla autorów. Ale w końcu to „szczerość za szczerość”. Koszalińska impreza raczej nie należy do tych, na których obecni lansują siebie. Choć nie brakuje dobrze ubranych dziewczyn i znanych twarzy, to odległość jaka dzieli nas od centrum Polski powoduje, że zdecydowana większość osób wygląda raczej dość luźno jeśli chodzi o wygląd   Skoro mowa o znanych twarzach, przed jedną z projekcji byłem niechcący świadkiem rozmowy telefonicznej, w której pewna niemłoda już pani relacjonowała z wypiekami na twarzy, kogo znanego w Koszalinie już zdążyła zobaczyć :) Piotra Najsztuba, Juliusza Machulskiego, Katarzynę Kwiatkowską i Małgorzatę Pieczyńską ! Od siebie mogę jeszcze dodać Katarzynę Herman, Ewę Kasprzyk, Ewę Bukowską, Dorotę Stalińską, Grażynę Barszczewską i dawno nie widzianą Adriannę Biedrzyńską.. Normalność naszej imprezy spowodowała, że bodaj chyba nikt ich nie fotografował. Jeśli się mylę, zdjęcia postaramy się na naszym portalu umieścić.     Teraz kilka słów o filmach. „Kanadyjskie sukienki” Macieja Michalskiego. Film miał już swoją kinową premierę i zyskał sporo recenzji, różnych, ale w większości negatywnych. To przetworzona przez reżysera historia własnej rodziny rozpięta między PRL-owską wsią a miodem płynącą Kanadą, do której „za chlebem” wyjeżdżają niektórzy jej członkowie. Dzieje się na przestrzeni kilkunastu lat i pokazuje dzieje rodziny z jej tragediami, tajemnicami i groteskami. Na ekranie obejrzeliśmy dawno nie widzianą Annę Seniuk, a także Zofię Czerwińską i Ewę Kasprzyk w towarzystwie młodych, nie znanych jeszcze aktorów. W filmie oglądamy sceny rubaszne, tragikomiczne i liryczne. Wielość wątków powoduje jednak pogubienie się odbiorcy, nierówność scenariusza sprawia, że widownia w paru momentach śmieje się z powodu nieporadności autora, a nie komizmu sytuacji. Wymienione panie grają ze znanym u siebie świetnym rzemiosłem i często kradną film młodym, niedoświadczonym jeszcze aktorom. Do tego wszystkiego jest to kolejny film z małym budżetem i za często widać to na ekranie. Ale pomimo wszystko, film przemyca sporo ciepła i zabawnego humoru i dość atrakcyjną, momentami wysmakowaną stronę wizualną. Zdania widzów podczas dyskusji były podzielone niemal na dwie równe części.   Kolejny film „Zaślepiona” Katarzyny Klimkiewcz w Koszalinie reprezentował paradoksalnie tylko operator Andrzej Wojciechowski. Został on wraz z reżyserką wynajęty do nakręcenia filmu w ramach międzynarodowego projektu z Wielkiej Brytanii. Całość powstała właśnie tam, za tamtejsze pieniądze i na podstawie gotowego scenariusza. Jest to historia czterdziestoletniej inżynier pracującej w przemyśle lotniczym, która wdaje się w romans z 24-letnim Algierczykiem. Nie jest to jednak historia miłosna, bowiem chłopak jest uwikłany politycznie, a służby specjalne podejrzewają, że zbliżył się do kobiety w celach szpiegowskich. Film nakręcony i opowiedziany bardzo sprawnie, bardzo dobrze zagrany, ale dość mocno przewidywalny i stereotypowy.   W międzyczasie w bloku filmów krótkometrażowych pokazano „Mazurek” Julii Kolberger, córki aktorskiej rodziny. Świetnie zagrana i opowiedziana rodzinna psychodrama o spotkaniu trzech par, w tym żony i jej byłego męża, obecnie z dużo młodszą partnerką i ich córki, która przywozi do domu narzeczonego, który jest od niej starszy o 30 lat. Opadają maski, skrzeczy hipokryzja, razi obłuda. Ludzie nie potrafią być nikim innym jak tylko ludźmi.   I ostatnia fabuła konkursowa to bardzo oczekiwana „Stacja Warszawa' aż pięciu młodych reżyserów:  Macieja Cuske, Kacpra Lisowskiego, Nenada Mikovića, Mateusza Rakowicza i  Tymona Wycziszkiewicza. Sytuacja bardzo nietypowa, bodaj pierwszy raz aż tylu autorów podpisało się pod jednym filmem, który nie jest zbiorem etiud a fabularną całością złożoną z kilku przeplatających się nowel. Współczesna Polska, trudne, nie rozwiązane konflikty, związane z naszym wynaturzonym katolicyzmem, którego przejawy widzimy pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Wszyscy bohaterowie z jakimś pęknięciem czy wręcz dramatem. Sporo goryczy i prawdy, ale zarazem duże zagęszczenie wątków powoduje znużenie widza, który nie ma czasu, żeby się do czegoś przywiązać. Narracja niby jest leniwa, jednak chaotyczna i czasem niezrozumiale pełna banałów i łopatologii. Na plus filmu przemawia bardzo dobre aktorstwo i szczere przekonanie twórców, że mówią o ważnych rzeczach. Choć nie zawsze w atrakcyjny sposób. Można mieć nadzieję, że kolejne próby młodych adeptów sztuki filmowej, którzy pracowali pod duchowym przywództwem Wojciecha Marczewskiego, będą dojrzalsze.   Na koniec festiwalowego dnia, w Teatrze Variete „Muza” – wystąpił Jamal – swoją muzyką wypełnił salę teatru „po brzegi”, ta natomiast napełniła widownię do ostatniego miejsca. Muzykowi dość łatwo udała się trudna w naszym mieście sztuka ściągnięcia na koncert maksymalnej ilości słuchaczy. Było naprawdę ciasno i naprawdę profesjonalnie. Kto nie był niech żałuje.

MiF: Deszczowe kino

ekoszalin POLECA Kuba Grabski fot.ArtRut - 26 Czerwca 2013 godz. 6:29
Można powiedzieć, że takie debiuty jaka pogoda. Choć od razu należy wyjaśnić, że chodzi o długi metraż. Być może program tak ułożono, żeby napięcie mogło rosnąć. Wtorkowe długie fabuły można ocenić jako złe. Ale to oczywiście na takim festiwalu wręcz musi się zdarzyć, nawet jeśli w konkursie startuje zaledwie 11 filmów. Przecież każdy reżyser ma prawo do nie najlepszego debiutu. Gorzej jeśli słabe są kolejne jego prace. Ale n razie tego nie wiemy. Jak mówi Janusz Kijowski, dyrektor programowy imprezy, MiF jest takim wyjątkowym festiwalem, na którym można zobaczyć, jak polskie kino będzie wyglądało za kilka lat.   Podobnie jak wiele innych tego typu spotkań, są imprezy które się pokrywają, nie sposób zatem obejrzeć wszystkiego. Szczególnie dotyczy to krótkiego metrażu i dyskusji po projekcjach, ponieważ autorzy stawili się w Koszalinie licznie, i dyskusje trwają dość długo. To oczywiście wcale nie jest zarzut, skoro są widzowie, którzy chcą rozmawiać.   Wracając do dzisiejszych debiutów pełnometrażowych. „Od pełni do pełni” Tomasza Szafrańskiego i „Tajemnica Westerplatte” Pawła Chochlewa. Oba rodziły się w bólach, pierwszy zaczął powstawać  ok. czterech lat temu, drugi pięć.   Film Szafrańskiego w założeniu ma być zabawną komedią, której zasadą jest qui pro quo – każdy udaje kogoś innego. Intryga mająca doprowadzić do spotkania się jej z nim, gmatwa się niemiłosiernie , pojawiają się czary, tytułowa pełnia księżyca, trudne przygody a la Indiana Jones, ale wszystko bardzo nie przekonuje, aktorzy nie chcą dać się polubić ( może w wyjątkiem Jerzego Bończaka), a fabuła pełna jest irracjonalnych zwrotów. I do tego jeszcze niezbyt porywająca muzyka autorstwa naszego ulubionego Adama Sztaby. Jak mówił podczas spotkania po filmie Jerzy Bończak, intencje reżysera i producenta rozjechały się w przeciwnych kierunkach. Było to widać na ekranie.   Trochę inna historia dotyczy filmu o Westerplatte. Problemy z jego powstawaniem dotyczyły pieniędzy, których nie wypłacono autorom, obsadą – pierwotnie Sucharskiego miał zagrać Bogusław Linda i z niefrasobliwym potraktowaniem narodowego mitu bohaterskich żołnierzy broniących ojczyzny. Film jest źle zagrany (Adamczyk, Szyc, Żołędziewski, Żebrowski) , za dużo w nim batalistyki, a za mało portretu psychologicznego bohaterów, wygląda jak ściąga z historii dla gimnazjalistów. No i nie rozwiązuje żadnej tajemnicy, choć być może jest nią padaczka na którą choruje major Sucharski. I czy naprawdę takie odkrywcze i obrazoburcze są owe dylematy: walczyć czy się poddać? Film miał już swoja ekranową premierę, więc pewnie będzie go można zobaczyć wkrótce w którymś z kanałów filmowych. I jeszcze jedno: filmu nie ratuje nawet obecność dwóch zdobyców nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej: Allana Starskiego i Jana A.P. Kaczmarka.   Wobec braku satysfakcji z produkcji polskiej, można było obejrzeć jeden z czterech debiutów zagranicznych. Był to film belgijsko – francuski „Ombline” Stéphane Cazesa. Podczas projekcji w kinie Alternatywa sala pękała w szwach. Obejrzeliśmy prostą, choć dramatyczną historię młodej dziewczyny, która dostaje się do więzienia, rodzi tam dziecko i walczy o to żeby je przy sobie utrzymać. Film optymistyczny, wzruszający, z bardzo przekonywującą  Mélanie Thierry w roli tytułowej. Trochę naiwny i bajkowy, ale bardzo dobrze się oglądający.      Dzień zakończył się w Klubie Festiwalowym przy Morskiej 9. Najpierw przez kilkadziesiąt minut Maciej Buchwald przepytywał Jerzego Bończka, a potem zagrała Julia Marcell. Świetne nagłośnienie, atrakcyjne oświetlenie, i bardzo wyrafinowana muzyka, zagrana przez dwie dziewczyny i dwóch facetów. Mnie trochę się kojarzyła z Bjork i z powodu wokalu liderki z Everything But The Girl. Widownia dopisała i była bardzo zadowolna. Dzisiaj w tym samym miejscu szalony Mitch and Mitch :)