Kiedy zdarzają się takie rzeczy jak „Fatamorgana?” czy wczorajszy występ młodych jazzmanów, można sobie powiedzieć: jak to dobrze, że utalentowani mają w Koszalinie szkołę muzyczną. I to taką, w której nie bije się po łapach za granie muzyki synkopowanej. A przecież były kiedyś takie czasy, że najważniejsza dla uczniów musiała być muzyka poważna.
Sextet powstał w sposób naturalny, muzycy znali się z wcześniejszych grań i jam session, np. przy okazji Hanza Jazz Festiwal. Wszyscy oczywiście są lub byli związani ze Szkołą Muzyczną. Pierwsze próby zdarzyły się w lutym tego roku. Przez dwa miesiące panowie docierali się i uczyli grać kompozycji lidera zespołu, czyli pianisty Kamila Piotrowicza i gitarzysty Artura Kwiatkowskiego. Pomijając Big bandy które kiedyś przy Ck105 prowadził Leszek Kołakowski, a później w Szkole Muzycznej Marcin Fijałkowski, to chyba najliczniejszy w Koszalinie zespół jazzowy. Przypomnijmy nazwiska prawdziwych bohaterów piątkowego wieczoru: Robert Kwiatkowski: perkusja, Artur Kwiatkowski: gitara, Wojtek Roszak: bass, Artur Ostrowski: puzon, Krzysztof Ostrowski: trąbka i Kamil Piotrowicz: piano.
Koncert rozpoczął się z kilkunastominutowym opóźnieniem, po pierwsze z powodu budowania napięcia, a po drugie szukania miejsc do siedzenie przez tłumnie zgromadzoną publiczność. Kiedy zabrzmiał wreszcie muzyka, szybko było wiadomo, że to będzie prawdziwe muzyczne trzęsienie ziemi. Zespół zabrzmiał potężnie, głównie za sprawą dwóch instrumentów dętych i napędzającej wszystko perkusji.
Mieliśmy okazję wysłuchać 9 kompozycji, z czego dwie były dziełem Artura, sześć Kamila i jedna Krzysztofa Komedy, którego duch przez cały koncert unosił się nad sceną. Lider nie kryje swojej fascynacji wielkim muzykiem. Oprócz Komedy, dało się także słyszeć wpływ świetnego amerykańskiego gitarzysty Johna Scofielda, którego namiętnie słucha Artur.
Utwory, które zagrał Sextet zdecydowanie nie należały do łatwych, wymagały od wszystkich muzyków dużej sprawności i punktualności. Z satysfakcją należy stwierdzić, że poradzili sobie świetnie z ta materią. Mimo że z uwagi na staż w uprawianiu zawodu muzyka członkowie zespołu nie są na tym samym poziomie, to w żaden sposób nie dało się odczuć, że któryś z nich jest ważniejszy od pozostałych. Była to niezwykle uczciwa gra zespołowa. Jednak nie sposób nie zwrócić uwagi na jednego z nich. Wojtek Roszak, który przyjechał na koncert z rodzinnego Łobza z tatą, jest niespełna 18-letnim samoukiem, który gra na gitarze basowej. I robi to naprawdę przekonująco. Gra dokładnie tyle ile trzeba, a podczas solówek ujawnia niezwykłą wrażliwość i muzykalność.
Bardzo dobry koncert, świetne przyjęcie, na koniec bis i życzenia, aby zespół miał szansę grania wielu koncertów, co już powoli się okazuje możliwe. Trzymamy kciuki, niech jazz nad Dzierżęcinką ma się tak jak w piątek w Kawałku Podłogi.