Wszyscy pytają panią o…
… rekord Polski Ireny Szewińskiej na 400 metrów. Nie myślę o tym.
Naprawdę? Da się od tego odciąć?
Jeśli spojrzy się na to z boku, teoretycznie różnica między moim 49.86, a 49.28 jest niewielka. Ale ja wiem, że te 0.6 sekundy to bardzo dużo. Może przy idealnych warunkach, udałoby mi się poprawić rekord Polski, ale to wcale nie jest dla mnie tak oczywiste, jak dla wielu kibiców.
Ale sportowa ambicja, by ten rekord poprawić na pewno jest.
Oczywiście, że tak. Tylko nie chcę nakładać na siebie dodatkowej presji. Miałam taki moment w karierze, kiedy narzuciłam sobie presję i nie wyszło mi to na dobre. Zrobiłam krok wstecz, podchodzę do startów na chłodno i czuję się z tym znacznie lepiej. Nie chcę stawać na starcie spięta, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Ostatnio wychodzi całkiem nieźle. W jednym z wywiadów powiedziała pani: „wskoczyłam na pewien poziom i muszę się do tego przyzwyczaić”. Udało się przywyknąć do wysokiej formy?
Trochę tak, a trochę nie. Z jednej strony cały czas jestem tą samą osobą, chociaż bardziej rozpoznawalną. Z czym dziwnie się czuję, bo dopiero się przyzwyczajam do tego, że czasem ktoś do mnie podchodzi i zagaduje. To miłe, ale po prostu muszę się jeszcze z tym oswoić.
A jeśli chodzi o bieżnię, tu już jest lepiej. Kilka lat wstecz, gdy wychodziłam na start, rozglądałam się dookoła i myślałam: wow, ale one są szybkie. Dziś wiem, że mogę się ścigać z najlepszymi na świecie.
Najbliższa okazja do tego nadarzy się już niedługo w Chorzowie w trakcie Igrzysk Europejskich. Ostatni start w tym mieście raczej dobrze pani wspomina.
Lubię biegać na Stadionie Śląskim. Zawsze fajnie startuje mi się w Polsce, a dodatkowo na tym obiekcie jest bardzo dobra bieżnia. Z tego, co słyszałam, na Igrzyskach będzie mocna obsada, a to zawsze pomaga w osiągnięciu dobrego rezultatu.
Mocni rywale nakręcają?
Oczywiście. Kiedy mam świadomość, że nie mogę odpuścić nawet na pół kroku, daję z siebie jeszcze więcej.
Ostatnio w Chorzowie kibice nie dopisali…
Mam nadzieję, że teraz będzie inaczej. Nie wiem, dlaczego ostatnio frekwencja była tak niska. Może to kwestia odpowiedniego nagłośnienia imprezy? Naprawdę nie mam pojęcia. Wierzę jednak, że tym razem będzie inaczej. Startujemy wieczorem, jeśli pogoda dopisze, kibiców na trybunach powinno być więcej.
A może my, Polacy, po prostu nie interesujemy się sportem? Nie uprawiamy go masowo, to i później nie chodzimy oglądać go z trybun?
Nie, nie sądzę, by było z nami tak źle. Widzę wiele osób, które biegają wieczorami, chodzą na siłownię. Mam wrażenie, że te liczby rosną. Dlatego musimy znaleźć sposób, by później tych ludzi ściągnąć na trybuny. Wyniki naszych lekkoatletów są dobre, więc to też powinno przyciągać na stadion.
Start w Chorzowie traktuje pani jako element przygotowań do mistrzostw świata, które odbędą się w sierpniu?
Tak naprawdę do każdego występ w tym roku tak podchodzę. Mistrzostwa świata są w tym roku najważniejsze.
I jaki stawia pani sobie cel? Awans do biegu finałowego?
To na pewno byłoby coś fajnego. Poziom jest co prawda bardzo wysoki, ale czuję się naprawdę dobrze i chciałabym się znaleźć wśród najlepszych. W turniejowym bieganiu radzę sobie dobrze i mam nadzieję, że tak będzie i tym razem.
Pani partner, Konrad Bukowiecki, też szykuje się do startu w tej imprezie, nakręcacie się wzajemnie?
Odpowiem inaczej – na pewno rozmawiamy o tym w domu, bo to całe nasze życie, ale to nie jest tak, że się nakręcamy. My już jesteśmy wewnętrznie wystarczająco mocno nakręceni.