Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

Mjut dla psychofanek

Autor Robert Kuliński 20 Marca 2016 godz. 11:20
Zespół Mjut podczas sobotniego wieczoru w Kawałku Podłogi, wystąpił dla nielicznej publiczności, która w większości składała się z psychofanek. Koncert upłynął przy brzmieniach wyeksploatowanych do cna.

W ubiegłym tygodniu to Antyradio było główną osią podkreślenia muzycznej pustki grupy Milczenie Owiec. Kolejny weekend i kolejny zespól promowany przez ogólnopolską rozgłośnię radiową. Tym razem na scenie przy ul. Piastowskiej zabrzmiał repertuar, który śmiało można określić mianem programowego „bzdziarstwa” spod znaku jakości „Trójki”. O tym jak bardzo, zdaniem autora niniejszego tekstu, Sz.P. Stelmach doprowadził do pauperyzacji rodzimej sceny niezależnej, czy alternatywnej, można przeczytać w tekście „Co z tą muzyką – Czyli nadwiślańska prowincja (nie) słucha”.

Wróćmy do Mjut. Za sprawą nijakiej twórczości tej orkiestry, łatwo zaobserwować jak propagowanie indieliryki przez redakcję z Woronicza, ośmieliło domorosłych poetów do wyśpiewywania swoich tekstów przy akompaniamencie gitar. Teksty nasączone nostalgią, apelujące do słuchacza, by ten powrócił do natury i zrozumiał kruchą, wrażliwą duszę podmiotu lirycznego, mogły trafić wyłącznie do psychofanek. Oczywiście poezja jest reakcją na prozę życia, ale proza w gimnastycznych zabiegach interpretacyjnych, rzadko nabiera głębszego znaczenia. Słowa piosenek „Komputery”, „Wszyscy ludzie i ja”, czy  „Tyle ile chcę” to przykłady polskiej grafomanii, której absolutnym mistrzem jest np. Michał Wiraszko z formacji Muchy. 

Dość jednak o tekstach, bo niesprawiedliwie byłoby skupiać się wyłącznie na najsłabszych elementach zespołu Mjut. Wszak twórczość każdej grupy można rozpatrywać wielopoziomowo, a działdowianie obok pierwiastka bardzo słabego, mają jeszcze zwyczajnie słaby i całkiem niezły.

Trzeba oddać muzykom, że znają się na rzeczy i sceniczne poczynania kwartetu są bez zarzutu. Profesjonalne brzmienie, mądre korzystanie z efektów i bardzo pomysłowe rozwiązania motoryczne, sprawiły że koncert przynajmniej nie męczył prowizorką. Na wielkie uznanie zasługuje basista grupy Marcin Blicharz. To niezwykle utalentowany instrumentalista, który nie tylko może poszczycić się mistrzowską techniką, ale wyczuciem. Groove i potężne pomruki akordów fantastycznie niosły kolejne, niestety banalne, zwrotki do przodu. Rzadko słyszy się teraz takich basistów.

Tyle jeśli chodzi o zachwyty, bo reszta repertuaru mogła wywołać u bardziej osłuchanego odbiorcy, co najwyżej nudę. Wybrzmiały smyczkowe ściany dźwięku zapożyczone od Sigur Rós, pogłosowa „plumkanina” znana z U2 oraz popowa, a nawet można rzec populistyczna dramaturgia z Clodplay. Wszystko spięte w uładzone „radio friendly” pioseneczki. Nie można też pominąć kompozycji, które trąciły typowym disco indie.


Te wszystkie elementy sprawiły, że nawet wybitny basista niestety ginie w natłoku sztampy. Mjut nie prezentuje nic, czym grupa mogłaby wyróżnić się z indie pop rockowej masy sryliarda identycznych składów.  To aż boli, że muzycy tak uzdolnieni, świetnie brzmiący na scenie, parają się tak sztampowym kopiarstwem. W kwartecie jest potencjał, tylko chyba brak odwagi.

Wieczór zwieńczyły bisy, choć publiczność niezbyt energicznie garnęła się do wyklaskania nadprogramowych utworów. Obok powtórek przeboików „Komputery” i „Wszyscy ludzie i ja” grupa wykonała także „Imagine” Johna Lennona. Wyobraźcie sobie jak  miałko musiała  zabrzmieć piosenka będąca kanonem radiowego banału, oprawiona w  manierę Colplay. 

OD AUTORA

Przywołanie zespołu Coldplay, jako jednego z nużących elementów pobrzmiewających w twórczości Mjut, wymaga dopowiedzenia. Jakiś czas temu przy okazji premiery któregoś krążka zespołu Chrisa Martina,  słuchałem lokalnej rozgłośni. Pani redaktor swoim aksamitnym głosem zachwalała album, chyba  „Ghost Stories”. Po kolejnej dawce ochów i achów z anteny radiowej, zadałem pytanie swojej połowicy: „Wyjaśnij mi, dlaczego ludzie tak kochają Coldplay? Ja tego nie rozumiem.”. Połowica bez namysłu odparła także zadając pytanie: „A dlaczego ludzie lubią ziemniaki?”.

Poprzedni artykuł