Koncerty według planu miały rozpocząć się o godzinie 19:00. Jednak oczekiwanie na publiczność opóźniło występ pierwszej formacji, czyli Spineless Back o pół godziny. Zespół jest już dobrze znany koszalińskim miłośnikom ekstremalnego grania. Latem kwintet triumfował podczas finału przeglądu Łowcy Talentów, zgarniając aż trzy nagrody w tym Nagrodę Publiczności.
Grupa wciąż się rozwija. Wcześniejsze sceniczne poczynania młodych „ekstremistów”, miały wiele wspólnego z najbardziej śmiercionośną odmianą metalu, tymczasem na koniec 2015 roku dało się słyszeć, że aranżacje i brzmienie Spinelessów ewoluują w stronę metalcore'a. Pojawiło się więcej przestrzeni na złapanie oddechu i dopracowane dodatki melodyczne. Nie znaczy to jednak, że grupa straciła ciężar. Wręcz przeciwnie, cały set był prawdziwą „rzezią niewiniątek”.
- Cieszę się, że mogliśmy zagrać na „Tarantelladzie” w tym roku – mówi Przemysław Mikulski wokalista Spineless Back . - To jest bardzo faje, że koszalińskie kapele starają się działać razem. Jeśli chodzi o nasz zespół, to pomimo kilku sukcesów praca nad materiałem idzie powoli. Część z nas rozjechała się na studia poza Koszalin i dlatego próby gramy rzadko. Jednak staramy się spotykać, kiedy tylko nadarzy się okazja i dopracowujemy repertuar. Jesteśmy w sumie gotowi, żeby rozpocząć nagrania, ale czekamy na dogodny termin dla wszystkich.
Świąteczne party, wzorem ubiegłego roku, miało charakter zabawy przebierańców. Niestety nieliczni
odważyli się na przyjście do Kawałka Podłogi w dowcipnej kreacji. W tłumie pojawił się jednak osobnik w mundurze wojskowym. - Impreza jest udana, choć nie ma takich tłumów jak poprzednio. Przyszli znajomi i można do tego posłuchać „zajefajnej” muzy. Postanowiłem przyłączyć się do przebieranek i reprezentuję straż przyboczną św. Mikołaja (śmiech) – wyjaśnia Paweł Wolf. - Żołnierski styl, włączając w to nawet kamizelkę szturmową, maskę przeciwgazową i karabin, który musiałem jednak zdać do przechowalni, bo przeszkadzałby w zabawie.
Publiczność z wielką ciekawością oczekiwała na występ Tarantelli Underground. Jednak zanim formacja
zainstalowała się na scenie, publiczność mogła podziwiać pokazy fireshow w wykonaniu Grupy Dragon Breath. Na placu pod klubem zafurczały parzydła i wachlarze. Można było też zobaczyć ewolucje z płonącym kijem, czy mieczem. Jednak największym uznaniem publiczności cieszył się pokaz „ziania ogniem”.
Zespół Tarantella Underground od marca borykał się z utratą głosu. Trwały poszukiwania wokalistki. Grupa w miniony wieczór zaprezentowała się z nową frontwoman i nowym materiałem, porywając słuchaczy do tańca – kuksańca. Repertuar znacząco się zmienił, a to z a sprawą zupełnie innej maniery wokalnej Beaty. Maru
(wcześniejsza wokalistka) nadawała grupie ognia swoim „wiedźmowatym charczeniem - skrzeczeniem” i próbami growlowania. Nowy głos Tarantelli ma w sobie szczyptę gotyku i teatralności. Nie brakuje mu siły, ale pazur nie jest już tak ostry jak dawniej. Być może dlatego więcej dzieje się w gitarach, które wybrzmiewają bogatym, soczystym riffem, czasem liryczną nutą i barwą horusa. Energetyczne poppunkowe piosenki przeplatane były rockowymi balladami. Liryka wokalistki i autorki tekstów wyśpiewywana jest tym razem po polsku.
- Do zespołu trafiłam przypadkiem – mówi Beata. - Andrzej (Sawczuk , gitarzysta TU – red.) szukał wokalistki, a moja kapela była akurat w rozsypce. Niezobowiązująco przyszłam na próbę i okazało się, że
chłopaki bardzo fajnie grają. Odnalazłam w ich muzyce wiele elementów, które mi przypasowały i zostałam. Jeśli chodzi o atmosferę w zespole to jest niemalże rodzinna, więc nie było problemów, żeby się zaaklimatyzować. Natomiast muzycznie trafiło się parę kawałków, które sprawiły mi problem, m.in. ta „Pozytywna” płakałam i wyłam, ale się udało. Trudności wynikały z tego, że na co dzień słucham raczej ciężkiego metalu, choć dobrym popem też nie pogardzę. Jestem otwarta na muzykę i kocham całym sercem, a w Tarantelli, jako wokalistka, mam okazję spróbować czegoś nowego.
Po występie gospodarza imprezy zagrali goście ze Szczecina, grupa Joyride. Dźwięki mocno zabarwione
amerykańskim klimatem, odwoływały się do poczynań Incubusa, Queens of The Stone Age, czy Pearl Jam. Poza tym muzycy Joyride oprócz autorskich kompozycji zaprezentowali covery wspomnianych grup. Energetyczne rockowe kawałki sprawiły, że publiczność dosłownie oszalała. Tłumek pod sceną nie pozwalał zespołowi zejść ze sceny, dwukrotnie domagając się bisu. Natomiast na zakończenie zahuczało chóralne „Dziękujemy!”. - Byłem bardzo miło zaskoczony zespołem Joyride - mówi Benek, uczestnik zabawy. - Brakuje nam tutaj w Koszalinie takich kapel i fajnie by było, gdyby mogli częściej do nas przyjeżdżać.
- Cieszymy się, że nas tutaj zaproszono - mówi Bratek wokalista Joyride - Jestem pod wrażeniem, że tak inne zespoły potrafią zagrać wspólnie i bawić się razem ze słuchaczami. Jestem też bardzo zdziwiony, że nasza muzyka aż tak przypadła do gustu tutejszej publiczności. Nie wiem z czego to wynika, ale to bardzo miłe uczucie, kiedy słuchacze chcą więcej.
Impreza zapewne zapadnie w pamięć uczestnikom. Zabawa pod sceną trwała cały czas. Szkoda tylko, że frekwencja nie była oszałamiająca.