Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

Metalowa mantra w Clubie 105

Autor Robert Kuliński/ fot. Karolina Derlecka na zdjęciu głównym The Sxipounder 1 Lutego 2015 godz. 16:46
Muzyka metalowa nie należy do gatunków szalenie odkrywczych. Przez dekady formuła ciężkich riffów i zdzierania gardła przez wokalistów zdążyła wypłowieć. Okazuje się jednak, że jest możliwe, aby zespół zabrzmiał świetnie i porywająco.

Podczas minionego wieczoru w Clubie 105 muzycy Decapitated pokazali, że prawdziwa pasja zawsze się obroni. Zdecydowanie  gorzej wypadły trzy formacje, których zadaniem było rozgrzanie publiczności.

Pierwsza grupa, która zaprezentowała się na scenie, szczecinecka Materia, pomimo usilnych starań  nie poruszyła słuchaczy. Fakt ten nie dziwi, gdyż opieranie swojej muzyki wyłącznie o technikę  i efekciarstwo nie wnosi zbyt wiele. Każdy kawałek  brzmiał właściwie tak samo, a rytmiczne łamańce mogły zachwycić jedynie  ortodoksyjnych fascynatów djentowej wirtuozerii. Zdawało się jakby grupa ciągle szukała drogi rozwinięcia utworu, co nie następowało. Czyto techniczne  kompozycje  wypełniała  muzyczna pustka.

Thy Disease

Kolejny skład Thy Disease z Krakowa również nie pokazał nic szczególnie poruszającego. Elektroniczne sample, które miały dopełnić brzmienia  grupy, niknęły w  potężnych  pasażach gitarowych. Członkowie  ubrani wedle  prawideł metalowego imagu nie błysnęli charyzmą. Krakowski zespól  cierpi na brak pomysłowości, nie wspominając już o oryginalności. Utwory zaprezentowały totalną sztampę.

Dopiero, kiedy na scenie pojawił się zespół The Sixpounder wieczór nabrał  konkretnych  barw. Rock'n'rollowa motoryka i ciężkie  brzmienie stworzyły mieszankę, która zachwyciła publiczność. Muzycy zademonstrowali, że  nawet w tak nadętej  stylistyce jaką jest metal, można  mieć do siebie dystans. Same kompozycje nie wykraczały poza sztywne ramy gatunku, ale atmosfera zabawy ujęła  słuchaczy,

The Sixpounder

którzy pod sceną z pełnym zaangażowaniem oddawali się aktywności fizycznej. 

Natomiast zespół Decapitated, jako gwiazda wieczoru sprawdził się idealnie. Potężne, monumentalne brzmienie  i soczyste riffy niejako przypomniały, na czym polega  death metal. Nie chodzi o efekciarstwo, czy silenie się na ekstremum. Najważniejsza jest muzyka, która wybrzmiewa autentyzmem. Solówki gitarzysty Wacława Kieltyka były pokazem erudycji. Zamiast hiperszybkich przebiegów po gryfie, czy popisów  wirtuozerskich zabrzmiały proste pojedyncze dźwięki, które  nadawały utworom przestrzeni. To właśnie element przestrzeni sprawił, że Decapitated pomimo  bardzo typowego repertuaru zabrzmiał świeżo i porywająco. 

Niczym z wnętrza rozszalałego tornado co rusz wyłaniały się solidne,  pojedyncze akordy zalewające salę falą ciężaru i drapieżności. Wokalista z kolei nie wdawał się w zbędne  dyskusje z publicznością, prezentując się jako charyzmatyczny  frontman, który doskonale zna swoją rolę na scenie.

Reasumując, wieczór pod hasłem "Blood mantra" był nierówny pod względem repertuarowym. Jednak arcymistrzowski występ Decapitated  zrekompensował miałkość wcześniejszych formacji. Klasa, potęga i pasja sprawiły, że gatunkowa sztampa zniknęła. Nie dziwi fakt, że Decapitated to gwiazda światowego formatu.