Jak zaczęła się wasza przygoda z muzyką?
Filip Guściora: Rok temu wymyśliłem sobie, że będę miał zespół. Ponad sześć miesięcy szukałem składu, żeby grać to, co chcę. Dążyłem do tego, żeby założyć zespół punkowy z ogromnym uporem. Można powiedzieć, że po trupach. Ludzie się wykruszali z zespołu ze względu na inne preferencje muzyczne. Jest bardzo ciężko znaleźć kogoś do takiego grania, ale trafiłem na chłopaków i wszystko układa się jak chciałem.
Część muzyków pochodzi z Koszalina, część z Darłowa. Jak się wam udało spotkać?
FG: Nawiązaliśmy kontakt bardzo punkową drogą, czyli przez facebooka. (śmiech) Pytałem wszystkich znajomych i nic z tego nie wynikało, pozostał portal społecznościowy.
Kuba Pięta : Teraz jest bardzo trudno znaleźć punków, którzy znają różnicę między górą a dołem gitary.
Słysząc was ostatnio w Kawałku Podłogi byłem pod wrażeniem, jak świetnie macie ograne piosenki. Dało się usłyszeć, że podchodzicie do swojej muzyki bardzo konkretnie. Jak wyglądają wasze próby i jak komponujecie?
KP: Ostatnio jest tak, że najpierw powstaje tekst. Kiedy coś napiszę to wysyłam do „Grubego”(Filipa Guściory – red.) albo sam układam muzykę. Kawałki bardzo mocno się zmieniają podczas prób. Staramy się dołożyć jak najwięcej, aby nie były nudne, stąd różne wstawki i zmiany tempa. Świetnie to brzmi, bo nasz perkusista ma dużą inwencję twórczą - wychodzi poza jeden bęben i dwa talerze. (śmiech)
Co was inspiruje do pisania tekstów? Moim zdaniem w muzyce punkowej jest to bardzo ważne, aby nie śpiewać o byle duperelach.
KP: Teraz głównie ja piszę, ale zaczynaliśmy od tekstów „Grubego”.
FG: Później Kuchta (basista – red.) przyniósł trzy piosenki.
KP: Dużo tekstów trafia do kosza, ale jak już mi coś mi się spodoba, to zostaje do realizacji. Piszę o tym co mnie wkurwia, np. to, że co roku „patrioci” rozwalają stolicę albo codzienne zatargi w budzie.
Wasz wygląd na pewno nie pozostawia otoczenia obojętnym. Wspomniałeś o problemach w szkole, a jak w ogóle odbierają was koszalinianie?
KP: W Koszalinie w sumie bardzo rzadko mamy do czynienia z jakimiś objawami niechęci. Częściej na jakiś wyjazdach. Ostatnio mieliśmy przygodę w Koszalinie, gdzie ośmiu „miłych panów” miało jakieś wąty. Różnie z takich sytuacji wychodzimy. Kiedyś wracaliśmy z kumplem ze sklepu na domówkę. Znajomy poszedł przodem, po czym widzę go jak stoi z gościem około 40 – letnim ze starej gwardii skinheadowskiej z lat 90 -tcyh. Facet był cały wydziarany w swasty. Okazało się, że to sąsiad mojego kumpla, więc nie było problemu. Czasem, jednak trafi się na drechów, którzy po prostu szukają zaczepki.
FG: Oni nic nie rozumieją. Wystarczy im tylko to, że ktoś nosi glany, skórę i już jest okazja do bójki.
A w szkole? Wspomnieliście wcześniej o zatargach.
KP: Oj, mam przejebane od drugiej klasy. Irokeza mam co prawda dopiero od wakacji, wcześniej miałem tylko uszy poprzekłuwane. Wiele razy słyszałem, że wylecę z tej szkoły itp. Zostały mi jeszcze trzy miesiące, tak więc udało mi się jakoś przetrwać. Zawsze mi grożą, że obleją mnie na koniec semestru, ale ja się angażuje w wiele akcji. Niedługo zagram z nauczycielem Historii na koncercie charytatywnym. Niestety w mojej budzie tępione jest wszystko, co odchyla się od normy. Że jestem łysy w innych miejscach niż nauczyciele, to już im przeszkadza.
FG: Po powrocie z wakacji miałem zielone włosy. Toczyłem boje z dyrekcją, aż w końcu zagrozili, że zawieszą mnie w prawach ucznia, więc odpuściłem.
Jesteście w klasach maturalnych. Co będzie z zespołem? Wyjedziecie z Koszalina?
KP: Rozjeżdżamy się, ale jeszcze nie wiemy jak to się ułoży. Nasz basista miał wyjechać do Anglii, ja z kolei chcę składać papiery na studia do Poznania albo Warszawy. Natomiast myślę, że na weekendy będę przyjeżdżał do domu, więc jeśli skład się utrzyma to pociągniemy to dalej.
FG: „Fisiel” ze Spineless Back, jakoś daje radę, a też dojeżdża z innego miasta.
KP: Przy takiej ilości czasu jaką mamy, to robienie prób nawet dwa razy w miesiącu będzie miało sens. Bardzo pomaga nam darłowskie kino. Jeśli nie ma filmu, to potrafimy grać nawet osiem godzin. To jest wystarczająca ilość czasu, żeby dwa razy zagrać koncertowego seta i popracować nad nowymi utworami.
Jakie macie plany na najbliższy czas?
FG: Teraz najważniejsze jest demo. Chcemy ruszyć na festiwale, a bez dobrego materiału nie da się tego zrobić. Mamy zarejestrowane kawałki z Inferno, jak graliśmy przed Bunkrem i to jak na razie są nasze najlepsze nagrania. Zgłosiliśmy się w Darłowie na przesłuchania do Mam Talent, gdzie główna nagroda to siedem stów i chcemy to przeznaczyć właśnie na demo.
KP: Tak, to będzie takie typowe granie dla kasy. Pierwszy raz nam się coś takiego zdarza.
Graliście już kilka koncertów. Opowiedzcie jak to wyglądało, jak przyjęła was publiczność?
KP: Pierwszy koncert zagraliśmy na festiwalu Rock nad Wieprzą, jako zupełnie nieznany zespół. Było trochę znajomych, którzy próbowali jakieś pogo rozkręcić, ale my nie byliśmy jeszcze do końca zgranii.
FG: Wystąpiliśmy po dwóch miesiącach prób, więc piosenki nie były idealnie dopracowane.
KP: Drugi koncert był już po dłuższym okresie grania. Zorganizowaliśmy go zupełnie według zasady D.I.Y. u mojego ojca w warsztacie w Skwierzynce. Zaprosiliśmy znajomych i przyszło koło 40 osób. Był świetny garażowy klimat. Bardzo mi się podobało. Potem wystąpiliśmy przed Bunkrem i publika bardzo dobrze nas przyjęła. To jest też ciekawa historia, bo zaczęliśmy koncert zupełnie z biegu. Chcieliśmy zrobić próbę dźwięku, a tu nagle podczas kawałka ludzie zaczęli podchodzić pod scenę i dostali szału. Kilka utworów zagraliśmy zupełnie bez odsłuchu, bo zapomnieliśmy dać akustykowi znać, żeby nam go włączył.
Powiedzcie jak punk rock pojawił się w waszym życiu?
FG: Od pierwszego Woodstocku wiedziałem co chcę robić. Miałem gitarę już wcześniej, ale ten wyjazd zmienił wszystko.
KP: Kiedy ktoś mi mówił punk rock i pokazywał jakiś Green Day, to mi się to w ogóle nie podobało. Miałem 15 lat i byłem pierwszy raz na dużym festiwalu bez starych. Wiadomo nie oszczędzałem sobie rozrywek. O ile dobrze pamiętam, byłem na koncercie Elektrycznych Gitar, gdzie się całkiem ładnie się porobiłem i wracając do namiotu mijałem scenę Kryszny. Tam występował zespół Zmaza. Trafiłem na samą końcówkę, gdzie grali „Idola”. Stałem zupełnie pochłonięty ich muzyką, dali totalnego czadu. Kiedy wróciłem z Woodstocku zacząłem szukać, bo wtedy oczywiście nie zapamiętałem nazwy kapeli, ale tytuł „Idol” wbił mi się w głowę. Potem był Sex Pistols, The Exploited, a następnie przerzuciłem się na Dezertera i generalnie kapele z przekazem.
Dzięki za rozmowę i do zobaczenia w piątek na koncercie.