Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

W granicach Jazzpospolitej Polskiej

Autor Robert Kuliński 29 Listopada 2014 godz. 13:18
W Clubie 105 wystąpiła formacja Jazzpospolita okrzyknięta jednym z największych odkryć rodzimej sceny alternatywnej. Grupa odwiedziła Koszalin w ramach trasy koncertowej promującej najnowszy album „Jazzpo!”.

Publiczność dopisała i przyjęła zespół niebywale ciepło. Rzadko się zdarza, aby muzyka instrumentalna odgrywana w innym miejscu niż kluby jazzowe, czy filharmonia aż tak zachwyciła słuchaczy. Kwartet zaprezentował głównie premierowy materiał obfitujący w transowe pasaże i bardzo klarowne brzmienie.

Jazzu w twórczości zespołu jest niewiele, a właściwie wcale, ale nie zniechęciło to tych , którzy zetknęli się z muzyką grupy po raz pierwszy. Jazzpospolita to nic innego jak bardzo typowy  post  rock odwołujący się przede wszystkim do Tortoise i dokonań szkockiej formacji Mogwai. Zdawać by się mogło, że to inspiracje bardzo wysublimowane świadczące o erudycji muzycznej. Nic bardziej mylnego.

Muzycy niestety zabrzmieli tak jak milion innych tego typu składów, nie wykraczając ani na milisekundę poza ograne, sztampowe schematy.  Właściwie pierwszy utwór  zademonstrował jak budowana będzie dramaturgia kolejnych. Zagrywki zaczerpnięte z wyżej wymienionych dwóch największych przedstawicieli post rocka, odbiegały od finezji pierwowzoru w stopniu

niebywale druzgocącym.

Muzyczna pustynia wiejąca nudą. Słyszalne były muzyczne „hamulce”. Choć instrumentaliści wysili się na żywiołowe improwizacje, całość sprowadzała się do wystudiowanego spektaklu scenicznego, który publiczność chłonęła z niebywałą łapczywością. 

Po raz kolejny powtarza się sytuacja , która miała miejsce podczas występu grupy Bokka z cyklu Pure Young Stage. Wszystko idealnie ograne, zagrane tylko nie autorskie a czyjeś. Bez odrobiny polotu, żywiołu, energii i pazura. Dla muzycznych patriotów to zapewne powód do dumy: „Cieszmy się, że w Polsce ktoś w końcu

gra na poziomie światowym”.  Tak właśnie zareagowała publiczność - radością, ciepłem i uznaniem  co spowodowało, że muzycy zagrali bisy.

Wybrzmiał utwór „Balkony”, który muzycy wykonali  wymieniając się instrumentami oraz balladka  w pełnej krasie obnażająca  wpływy Mogwai.

Czytaj też

Co z tą muzyką? - Czyli nadwiślańska prowincja (nie)słucha

Robert Kuliński - 29 Listopada 2014 godz. 17:58
W miniony piątek w Clubie 105 wystąpił zespół Jazzpospolita. Koncert warszawskiej formacji wywołał przemyślenia dotyczące muzyki i jej roli w naszym „Mleczką i Miodkiem” płynącym kraju. Jaką ignorancją musi odznaczać się polskie środowisko muzyczne, zarówno twórców, jak i dziennikarzy, którzy za nazwą grupy przypisują zespołowi elementy jazzu? Pytam, bo jedyne pobrzmiewające jazzowe wstawki usłyszałem przy wymęczonej solówce klawiszowca Michała Załęskiego, gdzie na chwilę pojawiły pochody ragtime'owe. Pisałem już, że twórczość zespołu nie wyróżnia się niczym szczególnym i jawi się jako absolutny brak autorskiego zaangażowania. To właściwie zbiór oklepanych „patentów”, które odnaleźć można na płytach wydanych już niemal dwie dekady temu. Cukierkowe, delikatne brzmienie nie pozwoliło zespołowi uderzyć z potęgą. Próby podsycania napięcia narastającą falą dźwięku kończyły się z reguły pustym podmuchem nijakości. Totalny brak pazura, beznadziejne aranże  i na wskroś przewidywalne konstrukcje utworów z minuty na minutę zwiększały niebezpieczeństwo powstania zajadów od nieustannego ziewania.Zostawmy jednak sam zespół, bo po co rozpisywać się dwukrotnie nad muzyką, która absolutnie nie jest tego warta. To co chyba najbardziej poruszyło moją osobę - to publiczność. Po raz kolejny zetknąłem się polską prowincjonalnością. Przedstawicielki płci pięknej z zamkniętymi oczyma odpływały w muzycznej ekstazie, a niektórzy mężczyźni podrygiwali w rytm, śledząc w skupieniu sceniczne poczynania wystylizowanych, warszawskich młodzieńców. Reakcja i przyjęcie grupy przez słuchaczy były entuzjastyczne. Dlaczego tak się stało? Mam na to dwie teorie. Teoria I – Społeczne oddziaływanie znaku jakości „Stelmach”. Z reguły nie lubię wdawać się w dyskurs o muzyce z ludźmi, dla których wciąż Program Trzeci Polskiego Radia jest wyznacznikiem najwyższych standardów. Legenda rozgłośni wciąż jest żywa co dało się zaobserwować kilka miesięcy temu, gdy Sz.P. Kaczkowski przestał być etatowym pracownikiem stacji, a jedynie współpracownikiem na tzw. „umowie śmieciowej”. Nie ujmując Trójce wielkiego i ważnego wkładu w rozwój muzyki popularnej naszego kraju stwierdzam, że  czas otworzyć uszy. Odkąd pojawił się program Offensywa prowadzony przez Piotra Stelmacha, mamy do czynienia z niebywałym wysypem beznadziei sprzedawanej przez szanowanego redaktora, jako brzmienia  totalne, porywające i co za tym idzie wyrafinowane. Ileż to razy mianem zespołu tworzącego muzykę alternatywną określane były Myslovitz, czy Negatyw. Jazzpospolita, 5 grudnia zakończy swoją trasę koncertową występem właśnie w „prestiżowym” studiu im. Agnieszki Osieckiej przy ul. Woronicza. To Program Trzeci Polskiego Radia określił post rockowy kwartet jako odkrycie koncertowe roku 2011.Co to ma wspólnego z publicznością? Otóż to, że o estymie radiowej Trójki się nie dyskutuje. To co usłyszymy w autorskich audycjach z automatu staje się wyznacznikiem najwyższej jakości - bla bla bla. Oddziaływanie  swego rodzaju marki jest przerażające, bo nijak nie przekłada się na rzeczywisty obraz tego, co w polskiej i zagranicznej muzyce  bezsprzecznie warte jest uwagi.  Publiczność jednak wierzy Trójce i Stelmachowi. Najgorsze jest to, że sami słuchacze rezygnują z własnych poszukiwań lub zniechęcają się do nich, bo w Programie Trzecim  danej kapeli, czy wykonawcy nie grają  -  znaczy, że nie może to być dobra muzyka. Teoria II – O niezwykłej sile  braku osłuchania.Siedząc w gronie zafascynowanej publiczności, podczas piątkowego koncertu odniosłem wrażenie, że znakomita większość słuchaczy zetknęła się z tego typu stylistyką muzyczną po raz pierwszy w życiu. Jest  niewątpliwą zasługą  odważnego kierownika impresariatu Centrum Kultury 105 Mateusza Prusa, że ściąga na prowincję  wykonawców prezentujących coś innego, niż marna, koszalińska scena muzyczna. Boli tylko fakt, że publiczność przyjmie wszystko, niezależnie od poziomu prezentowanej „nowości”. Post rock od samego początku zmierzał w ślepy zaułek. Poczynając od Mogwai, przez Mono, kończąc na Giardini Di Miro, czy grupie Stwory. Każdy z tych wykonawców  stanął przed  ścianą  bez szansy rozwoju. Każdy z wyżej wymienionych powtarzał te same schematy, nie tylko tworząc odrębny styl rocka, ale także go unicestwiając.  Gdyby większość zgromadzonej publiczności miała jakiekolwiek rozeznanie w tej stylistyce, zapewne nie byłaby pod takim wrażeniem. To samo tyczny się oczywiście innych wykonawców i innych gatunków, ale koncert grupy Jazzpospolita okazał się być kroplą, która przelała czarę goryczy.EpilogProblem z muzyką i jej  świeżością nie opiera się tylko o samych wykonawców, którzy wciąż mają na uwadze względy publiczności. Nawet tacy twórcy jak z zespołu Jazzpospolita, którzy grają przecież muzykę z gruntu niekomercyjną, nadal starają się wpasować i spełnić oczekiwania słuchaczy. Było to widać także  w przygotowanych i wyćwiczonych improwizacjach, scenicznych pląsach typu - synchroniczne podskoki. Zadaję więc pytanie:  Kto właściwie jest twórcą -  muzyk, czy publiczność?Moim zdaniem obowiązkiem każdego artysty jest kształtowanie gustów odbiorców, a nie na odwrót.Publiczność z kolei, trwa w marazmie i ignorancji. W Polsce muzyki się po prostu nie słucha, nie szuka, i się nią nie interesuje. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie w Clubie 105.