Jaką ignorancją musi odznaczać się polskie środowisko muzyczne, zarówno twórców, jak i dziennikarzy, którzy za nazwą grupy przypisują zespołowi elementy jazzu? Pytam, bo jedyne pobrzmiewające jazzowe wstawki usłyszałem przy wymęczonej solówce klawiszowca Michała Załęskiego, gdzie na chwilę pojawiły pochody ragtime'owe.
Pisałem już, że twórczość zespołu nie wyróżnia się niczym szczególnym i jawi się jako absolutny brak autorskiego zaangażowania. To właściwie zbiór oklepanych „patentów”, które odnaleźć można na płytach wydanych już niemal dwie dekady temu. Cukierkowe, delikatne brzmienie nie pozwoliło zespołowi uderzyć z potęgą. Próby podsycania napięcia narastającą falą dźwięku kończyły się z reguły pustym podmuchem nijakości. Totalny brak pazura, beznadziejne aranże i na wskroś przewidywalne konstrukcje utworów z minuty na minutę zwiększały niebezpieczeństwo powstania zajadów od nieustannego ziewania.
Zostawmy jednak sam zespół, bo po co rozpisywać się dwukrotnie nad muzyką, która absolutnie nie jest tego warta. To co chyba najbardziej poruszyło moją osobę - to publiczność. Po raz kolejny zetknąłem się polską prowincjonalnością. Przedstawicielki płci pięknej z zamkniętymi oczyma odpływały w muzycznej ekstazie, a niektórzy mężczyźni podrygiwali w rytm, śledząc w skupieniu sceniczne poczynania wystylizowanych, warszawskich młodzieńców. Reakcja i przyjęcie grupy przez słuchaczy były entuzjastyczne. Dlaczego tak się stało? Mam na to dwie teorie.
Teoria I – Społeczne oddziaływanie znaku jakości „Stelmach”.
Z reguły nie lubię wdawać się w dyskurs o muzyce z ludźmi, dla których wciąż Program Trzeci Polskiego Radia jest wyznacznikiem najwyższych standardów. Legenda rozgłośni wciąż jest żywa co dało się zaobserwować kilka miesięcy temu, gdy Sz.P. Kaczkowski przestał być etatowym pracownikiem stacji, a jedynie współpracownikiem na tzw. „umowie śmieciowej”. Nie ujmując Trójce wielkiego i ważnego wkładu w rozwój muzyki popularnej naszego kraju stwierdzam, że czas otworzyć uszy.
Odkąd pojawił się program Offensywa prowadzony przez Piotra Stelmacha, mamy do czynienia z niebywałym wysypem beznadziei sprzedawanej przez szanowanego redaktora, jako brzmienia totalne, porywające i co za tym idzie wyrafinowane. Ileż to razy mianem zespołu tworzącego muzykę alternatywną określane były Myslovitz, czy Negatyw. Jazzpospolita, 5 grudnia zakończy swoją trasę koncertową występem właśnie w „prestiżowym” studiu im. Agnieszki Osieckiej przy ul. Woronicza. To Program Trzeci Polskiego Radia określił post rockowy kwartet jako odkrycie koncertowe roku 2011.
Co to ma wspólnego z publicznością? Otóż to, że o estymie radiowej Trójki się nie dyskutuje. To co usłyszymy w autorskich audycjach z automatu staje się wyznacznikiem najwyższej jakości - bla bla bla. Oddziaływanie swego rodzaju marki jest przerażające, bo nijak nie przekłada się na rzeczywisty obraz tego, co w polskiej i zagranicznej muzyce bezsprzecznie warte jest uwagi. Publiczność jednak wierzy Trójce i Stelmachowi. Najgorsze jest to, że sami słuchacze rezygnują z własnych poszukiwań lub zniechęcają się do nich, bo w Programie Trzecim danej kapeli, czy wykonawcy nie grają - znaczy, że nie może to być dobra muzyka.
Teoria II – O niezwykłej sile braku osłuchania.
Siedząc w gronie zafascynowanej publiczności, podczas piątkowego koncertu odniosłem wrażenie, że znakomita większość słuchaczy zetknęła się z tego typu stylistyką muzyczną po raz pierwszy w życiu. Jest niewątpliwą zasługą odważnego kierownika impresariatu Centrum Kultury 105 Mateusza Prusa, że ściąga na prowincję wykonawców prezentujących coś innego, niż marna, koszalińska scena muzyczna. Boli tylko fakt, że publiczność przyjmie wszystko, niezależnie od poziomu prezentowanej „nowości”. Post rock od samego początku zmierzał w ślepy zaułek. Poczynając od Mogwai, przez Mono, kończąc na Giardini Di Miro, czy grupie Stwory. Każdy z tych wykonawców stanął przed ścianą bez szansy rozwoju. Każdy z wyżej wymienionych powtarzał te same schematy, nie tylko tworząc odrębny styl rocka, ale także go unicestwiając.
Gdyby większość zgromadzonej publiczności miała jakiekolwiek rozeznanie w tej stylistyce, zapewne nie byłaby pod takim wrażeniem. To samo tyczny się oczywiście innych wykonawców i innych gatunków, ale koncert grupy Jazzpospolita okazał się być kroplą, która przelała czarę goryczy.
Epilog
Problem z muzyką i jej świeżością nie opiera się tylko o samych wykonawców, którzy wciąż mają na uwadze względy publiczności. Nawet tacy twórcy jak z zespołu Jazzpospolita, którzy grają przecież muzykę z gruntu niekomercyjną, nadal starają się wpasować i spełnić oczekiwania słuchaczy. Było to widać także w przygotowanych i wyćwiczonych improwizacjach, scenicznych pląsach typu - synchroniczne podskoki. Zadaję więc pytanie: Kto właściwie jest twórcą - muzyk, czy publiczność?
Moim zdaniem obowiązkiem każdego artysty jest kształtowanie gustów odbiorców, a nie na odwrót.
Publiczność z kolei, trwa w marazmie i ignorancji. W Polsce muzyki się po prostu nie słucha, nie szuka, i się nią nie interesuje. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie w Clubie 105.