Patryk Pietrzala: Jak doszło do tego, że na ostatniej gali PLMMA był Pan trenerem Józefa Warchoła?
Sylwester Dziekanowski: Wszystko zaczęło się od porażki z Januszem Dylewskim. Józef poprosił mnie o pomoc, ponieważ szykował się do walki rewanżowej. Uzgodniliśmy warunki współpracy i podjąłem się tego zadania.
Czy jest Pan zaskoczony rezultatem walki z Łukaszem Borowskim?
- Muszę powiedzieć, że nie jestem zaskoczony. Rezultat jest zawsze adekwatny do rozwoju i umiejętności zawodnika. Poza tym Warchoł przygotowywał się do walki rewanżowej z Dylewskim, który jest trochę innym zawodnikiem niż Łukasz Borowski. Tydzień przed galą dowiedzieliśmy się o kontuzji Dylewskiego. W tak krótkim czasie ciężko jest przestawić fightera na inną strategię i inne tory. Borowski był w zasięgu Józefa. Ten zawodnik niczego szczególnego nie pokazał, a Warchołowi zabrakło spokoju i doświadczenia. Józef trenował u mnie z kontuzją, miał problemy ze stawem skokowym i gdy dostał low kick'a na lewe kolano, to od razu się złożył.
Czy Wasza współpraca będzie kontynuowana?
- To zależy od decyzji Józefa. Zobaczymy czy Warchoł będzie chciał dalej walczyć i jakie będą dalsze plany. Mieliśmy treningi przed ostatnim pojedynkiem i na dzień dzisiejszy nie było rozmów o dalszej współpracy. Dlatego w tej chwili nie mogę konkretnie wypowiedzieć się na ten temat. Józef planuje jakieś walki to tu, to tam, jednak ze mną niczego nie konsultował.
Józef Warchoł ma 50 lat, czy uważa Pan, że zawodnicy w jego wieku powinni dalej startować na galach i bić się w formule MMA?
- Nie ujmując nikomu...uważam, że nie.
Dlaczego?
- Z prostej przyczyny, w pewnym wieku wydolność organizmu jest zupełnie inna niż u trzydziestolatka. Józef miał długą karierę sportową i teraz to wszystko odbija się na jego organizmie. To widać przy pracy i przy większym wysiłku. Gdybym ja miał trenować pięćdziesięciolatka, obojętnie jakiego, to najpierw musiałbym spokojnie usiąść i z nim porozmawiać. Chciałbym zobaczyć, jak on do tego podchodzi, wytłumaczyłbym takiemu śmiałkowi, z czym to się wiążę i jakie ryzyko podejmuje.
Zmieniając temat – ostatnio Pański zespół, Ronin Gold Team, dobrze spisał się na zawodach Baltic Cup. Czy któryś z Pańskich podopiecznych zaskoczył pozytywnie?
- Muszę przyznać, że z reguły jestem rzadko zaskakiwany przez swoich zawodników, ponieważ podczas walki widzimy efekty ciężkiej pracy. Wolę, gdy moi podopieczni zaskakują mnie na treningach. Na zawodach nie ma miejsca na niespodzianki. Fighter musi być przygotowany fizycznie, technicznie oraz mentalnie. Bez tych trzech założeń nie ma szans na odniesienie sukcesu.
Czy zobaczymy któregoś z pańskich podopiecznych w KSW?
- Szczerze powiedziawszy... pracujemy nad tym. Są zawodnicy, którzy ciężko trenują i się wyróżniają, jednak nie chcę na razie mówić o konkretnych nazwiskach. By dostać się do KSW, fighterzy muszą być na dobrym poziomie, a poza tym wiele zależy od managerów. Trzeba także dogadać warunki. Mogę się pochwalić, że jeden z moich zawodników – Rafał Błachuta, z którym prowadzę zajęcia w Kwidzynie, był przygotowywany przeze mnie do pierwszej walki w KSW, więc można powiedzieć, że ja również mam swój udział w tej gali (śmiech).