Aby być szczerym w swoich sądach, przyznaję, że nie słucham Beatlesów, ale zgadzam się bezwzględnie z opinią, o ich geniuszu i zbawiennym wpływie na współczesną muzykę… każdego rodzaju.
Do Graala wybrałem się nie przypadkiem – choć nie lubię „coverbandów” - podziwiałem pierwszy występ koszalińskich Derzuków w „Muzie”, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Przekonała mnie wtedy specyficzna towarzysko-muzyczna atmosfera i złudna pewność „jednorazowości” przedsięwzięcia. Wczorajszy koncert pokazał, że w muzyce niczego nie wie się na pewno. Zespół zagrał solidnie i z prawdziwą pasją, niestety po dawnej atmosferze pozostało tylko wspomnienie.
Trudno dociekać czemu tak się stało, bo przyczyn mogło być kilka. Główną było chyba miejsce. Piwnica pod pierwszym w mieście ratuszem to doskonały lokal na małe „undergroundowe” koncerty i trudno tam zagrać z rozmachem na scenie o szerokości dwóch metrów. Za to znacznie łatwiej o kontakt zespołu z publicznością. A ta, choć na początku trochę niemrawa, rozkręciła się całkiem nieźle pod koniec „sztuki”.
Nieznacznie zmienił się skład kapeli, no i poszerzył repertuar. Ten ostatni to 8 nowych utworów nawiązujących do wczesnych poczynań „Czwórki z Liverpoolu”, które świetnie korespondowały z surowym wnętrzem „graalowej” piwnicy.
Na scenie piątka doświadczonych muzyków ubranych z założenia, po „beatlesowsku”, ale nie do końca. Skąpe oświetlenie podkreślało repertuar, a nie wykonawców. Muzycznie – super, solidnie przygotowanie, przemyślany i podzielony na dwa sety repertuar. Mało wpadek. Klasa.
Reasumując, pierwszy koncert ”Derzuków” zaskoczył wszystkim, drugi znacznie bardziej wyluzowany, przemyślany repertuarowo i scenicznie obalił w słuchaczach przekonanie „wyjątkowości” wydarzenia. Za tydzień kolejny występ – tym razem w Sianowie. Czy „Derzuki” odkryją przed nami nowe oblicze? Czy zaczną odcinać „kupony”? Poprzeczka ustawiona jest wysoko, a jak będzie zobaczymy.