Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

W muzycznej Materii

Autor ArtRut 1 Czerwca 2013 godz. 11:12
Chociaż ostatnimi czasy zespoły prześcigają się w ilości odtworzeń swoich utworów na „youtube” zaryzykuję sąd, że o prawdziwej jakości kapeli decyduje to, jak zespół zachowuje się na koncercie. Tysiące kliknięć komputerową muszką są fajne, ale widok zadowolonych twarzy, rozszalałego w muzycznej ekstazie tłumu… bezcenne.

Zdjęcia plus powyższe zdanie mogłoby spokojnie służyć za recenzję piątkowego koncertu w koszalińskim klubie muzycznym „Freak”. Zagrały tam trzy świetne kapele, trzy podobnie brzmiące, a zarazem różne w stylu i ekspresji na scenie. Obok brzmienia łączył je jeszcze fakt, że choć między setami były dosyć długie przerwy, każda potrzebowała zaledwie jednego utworu by doprowadzić salę do wrzenia. To sztuka.

 

Na pierwszy ogień poszedł połczyński Budge – selektywne i pełne brzmienie kapeli utwierdza, że przed zespołem jest przyszłość. Załoga ma potencjał i fanów, którzy przyszli do klubu nie z przypadku i doskonale wiedzieli, co zespół zagra, i jak mu pomóc, by widowisko było jeszcze bardziej „wybuchowe”. Po jednym bisie czuło się na sali niedosyt i oczekiwanie, że to co rozpoczął „Budge” rozwinie  krakowski „Drown My Day”. Tak właśnie się stało.

 

 

Cytując fragment za „Gitarzystą”, że „ …z załogą drącego się Groov'a śmiało zapoznać się może każdy zwolennik całkiem technicznego, melodyjnego... death metalu…” trzeba przyznać, iż nie ma w tym krzty przesady.  Groźnie wyglądający „Drown My Day” zaserwował słuchaczom dawkę twardego,  ale melodyjnego i bardzo rytmicznego metalu.

 

 

Jeden minimalny przytyk. Panowie gracie świetną muzę, serce rośnie kiedy się Was słucha, ale te rollupy… słabe to. I nie o krzyże tu chodzi, ani o ich układ. Każdy, kto słucha „takiej” muzy doskonale wie, że mają tyle wspólnego z szatanem co przydrożny seks z miłością. Jednak nośnik… ten bardziej kojarzy się z korporacyjnym spotkaniem średniego kierownictwa, gdzie na sali próżno szukać choćby jednej osoby która kiedykolwiek powiedziała to, co naprawdę myśli, niż z koncertem prawdziwego, twardego metalowego zespołu, którym bez wątpienia jesteście.

 

 

Końcówka wieczoru należała już niepodzielnie do Materii, która to w „materii muzycznej” pokazała klasę bez cienia skazy. Energia i fachowość tej szczecineckiej kapeli po prostu porażała, interakcja z publicznością i ekspresja sceniczna sprawiała, że koktajl jaki wylewał się z głośników i sceny dzielił widzów jedynie na dwie grupy. Tych, którzy oddali się pogowemu szaleństwu pod sceną i tych, którym nie domykały się usta z osłupienia. Za podsumowanie może służyć zasłyszane na sali zdanie, że „zacne koncerciwo było” – zaprawdę powiadam Wam, że zacne.

 

Pokłony, i to głębokie należą się też akustykowi. Trzeba oddać, że brzmiało tłusto, ale lekkostrwnie, z odrobiną pikanterii, jak porządna węgierska potrawa. Niezbyt piękne płaty gąbki na ścianach spisały się doskonale , a sala zyskała niespodziewaną w tym lokalu akustykę.

Poprzedni artykuł