Przed Panem niełatwe zadanie. Spektakle na podstawie tekstu Floriana Zellera, były wystawiane na rozmaitych scenach teatralnych w Polsce. Dlaczego zdecydował się Pan zrealizować własną wersję?
- Rzeczywiście jest kilka realizacji „Prawdy”. Sam widziałem dwie. W dodatku jest to dla mnie nowość, bo jak dotąd uciekałem od komedii. Jednak ta sztuka mnie intryguje. Przede wszystkim ma ważne przesłanie. Zawiera wizję świata, która jest niepokojąca. Pociąga mnie też ten ciekawy sposób opowiadania o ważnym zjawisku, dotknięcia go za pomocą komedii. Wydało mi się to na tyle intrygujące, że nie mogłem się oprzeć.
Spektakl opowiada o zdradzie, kłamstwie, oszustwie i konsekwencjach. Są tacy reżyserzy, którzy lubią pouczać. Nie jest tak, że komedia ułatwia ucieczkę od scenicznego moralizatorstwa?
- Nie łudźmy się, że tytułowa „Prawda” jest ukazana w spektaklu jako supercnota. Jest to raczej rodzaj zadanego tematu. Prawda równoważy się tutaj z kłamstwem. Na scenie obracamy tymi wartościami, które się wznoszą, opadają, równoważą i są w ciągłym dyskursie. Zgodzę się, że lepiej jest mówić o rzeczach poważnych za pomocą lżejszego gatunku jakim jest komedia. Publiczności dużo łatwej wtedy przyswoić sobie pewne wartości. Nikt z nas nie lubi jak koś nam palcem wskazuje i nas umoralnia. Natychmiast się zamykamy. Komedia daje nam taką przestrzeń, że jesteśmy w stanie więcej na siebie przyjąć.
Czy można znaleźć jakieś modele komediowe, do których się Pan odwołuje?
- Zahaczamy trochę o Pintera, ale chyba najbardziej trafnym odnośnikiem jest „American beauty”. Można w „Prawdzie” odnaleźć ten świat zakłamania, podwójnej moralności i pobłażania. Zainspirowaliśmy się takim klimatem rzeczywistości, gdzie jest lekko, łatwo i przyjemnie. Wszyscy lubią się przeglądać w lustrze, dobrze się czuć i tkwią w takim wygodnym smrodku.
Jak wyglądała praca od kuchni? Po raz pierwszy zabrał się Pan za komedię. Czy to wymagało także nowych sposobów działania? Powiedzmy praca z aktorami nad tekstem tym razem była bardziej intensywna, a może ważniejsze było rozplanowanie akcji itp.?
- Przede wszystkim praca nad tekstem. Zależało mi na tym, żeby nie grać głupich ludzi, a pokazać ich w pewnych kontekstach. Dużo też rozmawialiśmy o kondycji współczesnego człowieka i konieczności redefinicji zachodniej cywilizacji.
Dość ciężkie rozmowy. Ciekaw jestem do jakich wniosków doszliście.
- Obecnie osoby wychowane w innej kulturze i o innych poglądach religijnych, niejako zmuszają nas w Europie do tego, abyśmy jeszcze raz spojrzeli na dziesięć przykazań - naszą moralność. „Prawda” wpisuje się w tę refleksję. Podjęliśmy próbę zbadania tego, czy istnieje jeszcze coś takiego jak twardy kręgosłup moralny, czy jednak nasza kultura stała się już „kulturą miękkiego nadgarstka”.
Nie uważa Pan, że obecnie egoizm przestał być czymś wstydliwym? Mam tu na myśli ciągłe ujadanie popkultury, że „Tobie ma być dobrze”, „ta oferta jest przygotowana specjalnie dla Ciebie”. To musiało się przełożyć choćby na problem poruszany w „Prawdzie”, czyli dbanie tylko o swoją wygodę, zachcianki i przyjemności kosztem związku, wierności, zaufania.
- Nasza kultura antropomorfologizuje się. Na samym szczycie wszystkich wartości jestem ja sam, czyli człowiek. W związku z tym wszystko jest podporządkowane temu, abym był ładny, zdrowy, mądry, wykształcony i spełniał wszelkie oczekiwania wymarzonego CV. Poprzeczka tej „f a j n e j” kultury, dąży do świata Kena i Barbie. Jeśli obecnie wysiłki człowieka skupiają się na sprostaniu modelowi lansowanemu w tych wszystkich „kolorowych serialach”, to automatycznie traci on czujność moralną. Ten pęd osłabia naszą kondycję psychiczną i usypia. Stajemy się duchowo leniwi.
Zmieńmy temat, bo jeszcze przestraszymy czytelników. Debiutował Pan na deskach BTD „Lekcją” Ioneski w 1995 roku. Jak to jest wrócić po latach?
- To wieka frajda powrócić do teatru swojego debiutu i móc przygotować spektakl. To daje mi dodatkowego kopa do pracy. Jednak trzeba zaznaczyć, że po tych dwudziestu latach, mam już swój bagaż doświadczeń. To daje fajny punkt odbicia. Dzięki temu, że znów jestem w Koszalinie, mogę przyjrzeć się mojemu rozwojowi od czasu debiutu. Jakie poczyniłem postępy i jak inaczej widzę dzisiaj scenę, aktora i sztukę.
A BTD zmienił się przez te dwadzieścia lat?
- Widzę, że jest odnowiony (śmiech). Bufet też funkcjonował nieco inaczej niż teraz (śmiech). To jest jednak tylko kosmetyka, bo klimat tego miejsca pozostał. Ludzie, których pamiętam, dalej mają fajną, pozytywną energię. Czuję się tutaj doskonale.
Na zakończenie mam pytanie filozoficzne. Ponieważ zabrał się Pan za komedię, a ta kojarzy się przede wszystkim z rozrywką - czy rozrywka jest sztuką, czy sztuka jest rozrywką?
- Jestem wychowany na starej formule Keatsa „beauty is truth, truth beauty”. Mam takie poczucie, że piękno i dobro zostały w absolutnie nieodwracalny sposób oderwane od siebie. Często piękne jest złe. Dlatego myślę, że rozrywka potrafi być dobra, ale też bardzo, bardzo zła. Sztuka natomiast jest nam potrzebna do tego, abyśmy mieli punkt odniesienia. Abyśmy mogli weryfikować, czy piękno nadal jest dobre, czy jest już czystym złem. Użyję takiego skrótu myślowego, że niestety we współczesnym świecie absolutne piękno, jest złem.
Dziękuję za rozmowę