- W Darłowie prowadził pan Zamek Książąt Pomorskich. Czym jeszcze się pan zajmował?
- Jestem mieszkańcem Darłowa od 1992 roku. Swoją karierę zawodową na Pomorzu, rozpoczynałem jako dyrektor Szkoły Podstawowej nr 3. Później piastowałem urząd burmistrza Darłowa, pracowałem także w jednostkach miejskich m.in. w zarządzie portu w Darłowie. Natomiast przez ostatnie osiem lat kierowałem Zamkiem Książąt Pomorskich Muzeum w Darłowie.
- Miasto, port, muzeum... Szerokie ma Pan zainteresowania. Skąd wzięło się zainteresowanie tak niszową dziedziną jaką jest muzealnictwo?
- Dlaczego pan tak uważa? Swego czasu była robiona ankieta międzynarodowa, dotycząca oczekiwań turystów, składających się na wybór miejsca, które chcą odwiedzić. Na pierwszym miejscu są walory przyrodniczo – krajoznawcze. Natomiast na drugim miejscu są muzea. Tak więc nie zgodzę się, że muzealnictwo to niszowa dziedzina kultury. W ostatnich latach, można nawet zaobserwować ogromny wzrost zainteresowania tego typu placówkami. Myślę, że to duża zasługa wykreowania i wylansowania Muzeum Powstania Warszawskiego, co wprowadziło swego rodzaju modę na odwiedzanie muzeów.
- Nie kwestionuję tego. Interesuje mnie to jak Pan trafił do muzeum.
- Mogę powiedzieć, że poszedłem taką drogą, która przypomina historyczny rozwój muzealnictwa w ogóle. Muzea wyrosły z pasji kolekcjonerstwa. Osoby prywatne zbierały rozmaite artefakty historyczne. W pewnym momencie kolekcjonerzy postanowili w tzw. „gabinetach rozmaitości” pokazywać swoje zbiory, aż wreszcie przekształciło się to w instytucje publiczne. Dla mnie jest to droga naturalna. Zawsze interesowała mnie historia, co z resztą jest logiczne, bo nie można studiować filologi polskiej bez znajomości historii. Pod koniec lat 90. zainteresowałem się miejscem, z którym związałem swoje życie. Tak rozpoczęła się moja pasja kolekcjonowania. Na początku były to pocztówki, ale z czasem moje zbiory poszerzały się o inne artefakty, dotyczące regionu Pomorza Zachodniego. Jak to z każdym kolekcjonerem bywa - zaczyna się od amatorskiego poziomu, ale z czasem pojawia się konieczność podbudowania zbiorów solidną wiedzą teoretyczną. Więc muzealnictwo nie pojawiło się nagle, ale było naturalnym rozwinięciem mojej pasji. Faktycznie w moim życiorysie jest wiele zakrętów, bo np. ukończyłem technikum mechaniczne o kierunku budowa maszyn. Zamiast pójść po tej szkole na politechnikę, wybrałem filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim. Myślę, że to wynika z charakteru. Niektórzy lubią zgłębiać wiedzę w bardzo wąskim zakresie, ja zdecydowanie wolę podejmować nowe wyzwania.
- Trzeba przyznać, że było ich w Pana życiu sporo...
- Tak. Jednak podkreślam, że muzealnictwo nie wzięło się znikąd, a z pasji kolekcjonerskiej. Poza tym prowadziłem teatr amatorski, byłem też dyrektorem Domu Kultury, czyli instytucji działającej w podobny sposób do muzeum. Szeroko pojęta kultura i sztuka, zawsze były obecne w moim życiu, i nie wyobrażam sobie, żeby miało być inaczej.
- Czy ma pan jakąś autorską wizję działania, rozwoju koszalińskiego muzeum?
- Oczywiście, że tak. Jak to mówią: „nowa miotła zamiata po swojemu”. Jednak muszę podkreślić, że będę kontynuował dotychczasowe działania. Nie będę zarzucał projektów, co do których sam jestem przekonany. Mam tu na myśli choćby utworzenie skansenu w Jamnie. W tej części województwa zachodniopomorskiego w ogóle nie ma żadnego skansenu. Po sąsiedzku, w województwie pomorskim mamy Kluki i Swołowo. Jamno byłoby próbą uzupełnienia tej luki w naszym regionie. Poza tym będę nakłaniał współpracowników do tego, aby było więcej form wychodzenia do mieszkańców. Trzeba sobie powiedzieć otwarcie, że stałe ekspozycje zmieniają się w niewielkim zakresie, więc są znane koszalinianom. Musi być jakiś pretekst, żeby chciało się im przyjść do muzeum. Nie znaczy to, że takich wydarzeń nie ma, bo np. mój bezpośredni poprzednik, pełniący obowiązki dyrektora Jacek Borkowski, wprowadził cykl sobotnich spotkań „W samo południe” i to będzie kontynuowanie. Poza tym potrzeba imprez, które z powodzeniem organizowałem w Darłowie. Nazywały się „Zamkowe spotkania z historią”. Tematyka tego przedsięwzięcia skupiona była na poznawaniu naszego regionu. W ogólnym zarysie chcę wspierać i przygotowywać rozmaite działania służące temu, abyśmy mogli poczuć się tutaj na Pomorzu Środkowym, jak u siebie.
- To oczywiste. Polska historia tych ziem jest krótka, więc budowa tożsamości wymaga takich przedsięwzięć.
- Jesteśmy w innej sytuacji niż np. mieszkaniec Krakowa, który może wskazać ulicę, gdzie spotkali się jego dziadkowie, czy nawet pradziadkowie. Nasz region, to konglomerat Polaków z najróżniejszych stron kraju. Budowa naszej tożsamości nadal trwa i te spotkania mają temu sprzyjać. Pewne działania, które sprawdziły się w Darłowie przeniosę do Koszalina. Nie wszystko, bo charakter Zamku Książąt Pomorskich jest inny. Darłowo jest miejscowością turystyczną i to zaciekawienie muzeum w sezonie, jest zdecydowanie większe niż Domem Młynarza w Koszalinie.
- Mówi pan o tożsamości mieszkańców naszego regionu, którzy tworzyli tutejszą kulturę od 1945 roku. Jakie ma pan plany względem „Kolekcji Osieckiej”? To unikatowy w skali kraju zbiór, pokazujący sztukę jako jeden z elementów kulturotwórczych, tu w naszym regionie. Plenery z udziałem ówczesnej awangardy, były formą budowania polskiej tożsamości przez sztukę współczesną.
- Mam ogromny szacunek do Kolekcji Osieckiej. To jeden z najcenniejszych zbiorów Muzeum w Koszalinie. Jednak ta kolekcja znajduje się tutaj dlatego, że jest to już zamknięty rozdział. Prace z tego okresu nabrały wartości historycznej. Natomiast wiem dlaczego pan o to pyta. W Koszalinie faktycznie brak galerii sztuki współczesnej z prawdziwego zdarzenia. Niegdyś funkcjonowało tutaj Biuro Wystaw Artystycznych, teraz niestety nic takiego nie ma. W związku z tym, są pewne naciski na muzeum, aby przekształciło się, czy po części spełniało tę rolę. Na pewno nie zarzucę prezentacji sztuki współczesnej, bo działalność edukacyjna musi mieć szeroki wymiar. Musimy się orientować co twórcy proponują obecnie. Natomiast nie będzie tak, że muzeum nagle stanie się galerią. Jeśli ktoś ma tego typu oczekiwania, to bardzo mi przykro. Będziemy pokazywać sztukę współczesną, bo zawsze była tutaj eksponowana i mówię tu o sztuce, która powstaje dziś - niejako na naszych oczach.
- Jakie ma pan plany względem Kolekcji Osieckiej? Czy będzie można zobaczyć coś więcej niż to co do tej pory?
- Gdybyśmy chcieli przygotować ekspozycję nawet części tego zbioru, to muzeum nie ma takich możliwości. Brakuje nam sali o odpowiedniej powierzchni wystawienniczej. Był plan rozbudowy skrzydła północnego, gdzie mogłaby się znaleźć duża sala. Muszę teraz się przyjrzeć, czy jest możliwym realizacja tego pomysłu. Taka sala była by idealna właśnie do przygotowywania solidnych wystaw, choćby sztuki współczesnej. Tak więc cały czas myślę o Kolekcji, bo jest to wspaniała dokumentacja ruchu artystycznego w naszym regionie.
- Czyli póki co, nie możemy liczyć na większą ilość nowej sztuki, a raczej na więcej historii.
- To jest statutowe działanie muzealne. Pokazujemy sztukę współczesną, ale nie możemy popadać w skrajności. Nie opróżnimy przecież sal ze sztuką dawną, po to by eksponować sztukę współczesną. Jak wspomniałem potrzebne są inwestycje, a nie jest to sprawa prosta, bo wszystko zależy od środków zewnętrznych. Obecnie nie jest tak, że można realizować projekty, które by się chciało, ale te które można wpisać do konkretnego programu.
- Chciałbym jeszcze poruszyć sprawę, która wzbudza kontrowersje. Pana poprzednik Jerzy Kalicki kilka lat temu przyjął do muzeum pańską córkę, Bognę. Obecnie mamy do czynienia z sytuacją, w której to Pan będzie jej szefem.
- Przystępując do konkursu na dyrektora muzeum sprawdziłem, że pod względem prawnym nie występuje tu żadna kolizja.
- Nie uważa Pan, że mimo wszystko jest tu konflikt natury etycznej?
- Ale czy moja córka ma niewystarczające kompetencję żeby pracować w koszalińskim muzeum? Ja panu odpowiem. Ukończyła Uniwersytet w Edynburgu. Ma potwierdzoną certyfikatem i praktyką znajomość języka angielskiego. Znajomość także tamtejszej kultury. Była jedną z 11 osób w kraju, które otrzymały stypendium i odbyła staż w Glasgow. Także nie rozumiem pańskiego pytania. Jakie względy etyczne pana interesują?
- A choćby sytuacja, w której Pan będzie musiał przyznać premie pracownikom... Mogą przecież znaleźć się tacy ludzie, którzy uznają, że pani Bogna Buziałkowska otrzyma nagrodę, tylko dlatego, że jej tata jest dyrektorem...
- Umówmy się, że jeżeli będzie pan miał konkretną sprawę i zarzut, że zrobiłem coś nieetycznie, to wtedy się pan do mnie zgłosi. Co do premii popisał się pan swoją niewiedzą, bo nie wie pan jak funkcjonuje system nagradzania pracowników.
- Dziękuję za rozmowę.