W najbardziej tłumnym momencie wieczoru, parkiet przed sceną wypełniło około dziesięć osób. Nie ma się czemu dziwić. Występy zupełnych no name' ów, czyli szczecińskich formacji ETA i Curcuma, nie były żadną konkurencją dla lokalnych zespołów grających w Kawałku Podłogi, czy koncertu punkowych wyjadaczy z Farben Lehre w pubie Graal.
Piątek był bogaty w atrakcje koncertowe. Postanowiliśmy zajrzeć do Kreski, aby sprawdzić jak atrakcyjne są koncerty rockowe pod szyldem Leszka Chmielewskiego. Słowo ŻENADA, jest jedynym, nadającym się do publikacji wyrazem opisującym poziom artystyczny obydwu formacji prezentujących się na scenie klubu studenckiego.
Jako pierwszy zaprezentował się zespół ETA. Jedyną nadzieją tej grupy jest bardzo młody wiek muzyków. Być może kiedyś uda się formacji zabrzmieć autorsko i rasowo. Póki co można było usłyszeć jak bardzo niezdecydowany jest repertuar szczecinian.
Kompozycje opierały się na do bólu wtórnych zagrywkach hard rockowych, serwowanych z dramaturgią pop rockową. Melodyka i walory liryki nie grzeszyły polotem. Jedynie zgranie zespołu i całkiem soczyste gitary sprawiały, że odcinając aktywność poznawczą, słuchacze mogli potupać nóżką. To nie nastąpiło, bo praktycznie nie było komu tupać.
Niestety koncert Curcumy nie zmienił specjalnie wydźwięku artystycznego wieczoru. O ile po młodych z ETy można jeszcze czegoś oczekiwać, to dojrzały wiek facetów z grupy występującej pod szyldem przyprawy, nie zwiastuje nic dobrego.
Niejednokrotnie na łamach naszego portalu, pojawiały się konkretne zarzuty względem kapel odgrywających zwietrzałe inspiracje z lat 90. ubiegłego wieku i początku XXI wieku. Curcuma idealnie
wpasowuje się w model kolejnego rockowego klonu, bez krztyny oryginalności. Muzycy zaprezentowali set listę bogatą w ciężkie brzmienia czerpiące garściami z telewizyjnego nu metalu, grung' owe mielizny liryczne i hard rockową sztampę. W istocie to idealna formacja na antenę jedynej, niepokornej rozgłośni rockowej w Polsce, która lubuje się w utrwalaniu badziewia wedle schematu: „przejmujący” wokalista, klarowne przesterki i jednostajne tempo.
Garstka słuchaczy poderwała się z krzeseł dopiero, kiedy zabrzmiały covery, a te nie grzeszyły innowacyjnością. Nie raz już pisaliśmy o tym jaką żenadą jest przerabianie utworów popowych na ostre gitary. To żadna innowacyjność i każdy taki coverek brzmi identycznie. Słuchacze mogli podziwiać „Left outsiede allone” z repertuaru wokalistki występującej pod pseudonimem Anastacia.
Muzycy Curcumy odważyli się także wziąć na warsztat „Iron Mana” Black Sabbath, jednak w wersji rodem z MTV Rocks. Wes Borland, czy Sully Erna byliby dumni z poczynań szczecinian.
Już dziś w Kreślarni impreza z polskim disco. Oczywiście to tylko dywagacje, ale całkiem możliwe, że parkiet będzie pełny.