Reżyser Jan Tomaszewicz nie miał łatwego zadania, gdyż przeniesienie historii z małego ekranu na scenę wymagało nie tylko czytelnych odwołań do telewizyjnego pierwowzoru, ale także zabiegów, które wzbogaciłby spektakl trwający niemal dwie godziny. Z drugiej strony sztuka „Allo, allo” została napisana przez autorów serialu, który miał formę sitcomu, co ułatwia teatralna adaptację, niemniej jednak wymaga od aktorów czujności i wielkiego zaangażowania.
Zagłębianie się w zawiłą historię nie ma najmniejszego sensu, gdyż każdy zna opowieść o Rene, prowadzącym kawiarnię na terenie okupowanej Francji. Intrygi z obiema stronami konfliktu, czyli hitlerowcami i ruchem oporu, spędzają mu sen z powiek. Dodatkowo natura kobieciarza wikła restauratora w romanse, które nie ułatwiają mu życia. Główna rola przypadła Wojciechowi Rogowskiemu, który zdawał się być urodzony, jako Rene. Razem z Piotrem Krótkim, odgrywającym postać Grubera, walczącego o względy głównego bohatera, stworzyli przezabawny duet.
Doskonałą kreację przygotowałą także Żanetta Gruszczyńska – Ogonowska. Oglądając jej wersję serialowej Helgi, można było odnieść wrażenie, że rola pisana była właśnie z myślą o koszalińskiej aktorce.
Sceniczna adaptacja przepleciona jest elementami piosenki kabaretowej, która pomimo bardzo ugrzecznionego dowcipu, rozbawia. Oprócz samego tekstu ważną rolę odgrywa choreografia, podkreślająca komizm spektaklu. Her Flick – w tej roli Artur Paczesny - tańczący tango pomimo sztywnej nogi, czy popisy artystyczne Edith w wykonaniu Małgorzaty Wiercioch, dodają przedstawieniu dynamiki.
Warto podkreślić, że adaptacja w BTD jest dopracowana co do sekundy. Nie ma miejsca na załapanie oddechu, bo każda, nawet najbardziej błaha sytuacja, jest okazją do wykreowania iście komediowej akcji. Warto wybrać się na "Allo, Allo" do koszalińskiego teatru, choć widz przyzwyczajony do telewizyjnej wersji nie będzie zaskoczony.