Oddział Neurologii z Pododdziałem Udarowym koszalińskiego szpitala zatrudnia 11
lekarzy. Trzech z nich zdecydowało się nie przedłużyć umowy ze szpitalem. Brak kadry lekarskiej legł u podstaw decyzji Andrzeja Kondaszewskiego, pełniącego obowiązki dyrektora koszalińskiego szpitala o zamknięciu oddziału. Co skłoniło lekarzy do tego, że nie chcą dalej pracować w naszym szpitalu? Pomysłodawca protestu przedstawia go tak: "Oficjalnie z powodu braku lekarzy, ale prawda jest… nieco inna. Wiemy to od Was - pracujecie tam, leczycie się tam, ale ludzie po prostu boją się o tym głośno mówić". Postanowiliśmy go zatem dopytać o to "jaka jest ta inna prawda". - Przede wszystkim to atmosfera panująca w oddziale. Relacje na linii koordynator lekarze - wyjaśnił Piskorowski.
Nam też nikt oficjalnie nie chciał przedstawić powodów braku chęci przedłużenia umów. Nieco światła na nie rzuca post Bogusława Zawalicha, lekarza tego oddziału:
Zawalich potwierdza fakt trudnych relacjach panujących w szpitalu, ale na linii lekarz dyżurujący - dyspozytor SOR. W swoim poście stwierdza nim m.in., że "łącznie nasz oddział zaopatrywał populację liczącą około 400000 mieszkańców. Stąd odwieczne problemy z wolnymi miejscami (mamy tylko 29 łóżek), co stanowiło ciągły stres na dyżurach. Dziś mam jeden z ostatnich dyżurów w tym Oddziale. Mam -2 (słownie: minus dwa) miejsca, a do rana, a do jutrzejszych wypisów jeszcze droga daleka. Dyspozytora to nie interesuje, gdzie położę pacjentów. Bez sensu jest zgłaszanie im braku miejsc w Oddziale. I tak robią, co chcą, przysyłając nam chorych mimo braku możliwości ich leczenia". Podobnego zdania, które przedstawili nam prywatnie są także inni lekarze, którzy narzekają na przemęczenie, stres, wypalenie zawodowe, roszczenia pacjentów oraz ich rodzin i lejący się od jakiegoś już czasu hejt na placówkę. - Do dyrekcji szpitala nie wpłynęła żadna skarga od lekarzy czy pielęgniarek z tego oddziału na koordynatora. Mówienie o złych relacjach czy wręcz mobbingu jest wysoce krzywdzące dla szpitala - twierdzi Marzenna Sutryk, rzecznik prasowy szpitala.
Protest wzbudził także zainteresowanie polityków. Sprawę głośno komentuje radny koszalińskiej Rady Miasta, Błażej Papiernik. Swoje zdanie przedstawił również prezydent Koszalina Piotr Jedliński:
To bardzo płytkie, krótkie bo zaledwie 46 sekundowe wystąpienie. Zaapelował do dyrektora szpitala Andrzeja Kondaszewskiego i Tomasza Sobieraja, wicemarszałka województwa o "podjęcie wszelkich możliwych starań, aby oddział neurologiczny nie został zamknięty. To dla nas niezwykle ważna sprawa". Skoro jest tak ważna to od prezydenta miasta oczekiwalibyśmy większego, niż niespełna minutowego zaangażowania. Co prawda prezydent miasta tak jak i Urząd Marszałkowski nie mogą przeznaczać pieniędzy na wynagrodzenia pracowników szpitala (te wypłacane są z kontraktu z NFZ za usługi medyczne), ale można było poświęcić dodatkowy czas i choćby porozmawiać z dyrektorem i lekarzami... Może nawet podjąć się próby mediacji. Najpewniej górę wzięła jednak zwykła bojaźń o to, że ta sprawa jest trudna. Wręcz niemożliwa do rozwiązania na lokalnym poziomie. Potwierdza to także lekarz Bogusław Zawalich pisząc: "Najgorsze, że nie widać żadnej szansy na to, żeby nasz oddział się utrzymał. Brak personelu. Brak chętnych do pracy u nas. Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby coś się zmieniło w tym kierunku. Może gdyby ogólnopolskie media zareagowały - wówczas ktoś z zewnątrz zdecydowałby się na przeniesienie do Koszalina, by pracować w Oddziale".