Szamański śpiew i skoczne rytmy owładnęły wczoraj klub znany w mieście ciężkiego grania. Brawa dla Plebanii za odwagę i konsekwencję w chodzeniu własnymi drogami, bez oglądania się na innych.
Zespół od bez mała 20 lat z powodzeniem opowiada na różne sposoby tę samą, „międzykulturową” historię, usiłując znaleźć styczne punk rocka i rdzennej muzyki indiańskiej. Miało być jeszcze regowo, ale nie było.
Były za to proste i surowe kompozycje uzupełnione folkową melodyką oraz całą gamą niby-indiańskich zaśpiewów. Tajemnicze, wykonywane w wymyślonym języku teksty, gdzie zdecydowanie większą wagę zespół przywiązuje się do samego brzmienia słów i sylab niż ich rzeczywistego znaczenia.
Dzięki minimalnej ilości instrumentów muzyka nabierała charakteru skrajnie ascetycznego i naturalnego, denerwował jedynie fakt, ze trio skądinąd indiańskie, używa samplera do podawania bitu, miast jakiegoś innego "naturalnego" instrumentu.
Muzyczny wieczór otworzył koszaliński Rapcotic, też łączący w swojej muzyce kilka gatunków: rock, rap i muzykę dj-ską.