Robert Kuliński - 4 Listopada 2015 godz. 3:05
Były rektor oraz prodziekan do spraw kształcenia Politechniki Koszalińskiej pomówieni o kradzież intelektualną. W tle romans profesora z doktorantką oraz… ksiądz, Metropolita Warszawski. Sprawę bada prokuratura, a przyglądają się jej ogólnopolskie media. Czy jedne z najważniejszych osób Politechniki Koszalińskiej popełniły przestępstwo? Dopuściły się plagiatu? Za ten czyn grozi kara nawet pozbawienia wolności do lat trzech!
Domniemanie niewinności
W ubiegłym tygodniu w mediach ogólnopolskich gruchnęła wieść o plagiatach w Koszalinie. Sprawa dotyczy środowiska naukowego Politechniki Koszalińskiej. Jest to bardzo bulwersująca wiadomość, bo zamieszani w nią są prodziekan do spraw kształcenia oraz uznany i szanowany do tej pory naukowiec… Na dodatek były rektor koszalińskiej uczelni! – W polskim prawie obowiązuje klauzula domniemania niewinności. Nawet gdybym chciał wyciągnąć konsekwencje, to do czasu zakończenia całej procedury, nie mam takich możliwości – wyjaśnia z rozbrajającą szczerością, obecny rektor uczelni, prof. Tadeusz Bohdal. Zresztą - w takiej sytuacji - obrona uczelni to przecież jego obowiązek.
Ksiądz, donos i romans
Sprawę plagiatów na Politechnice opisał w ostatnim numerze „Nie” redaktor Waldemar Kuchanny. Punktem wyjścia jego materiału była korespondencja prof. Tomasza Krzyżyńskiego, byłego rektora, a obecnie dziekana Wydziału Technologii i Edukacji Politechniki Koszalińskiej z Metropolitą Warszawskim Kazimierzem Nyczem. List miał uczulić jego Eminencję na obronę pracy na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego młodej doktorantki, której promotorem był prof. Mariusz Gizowski. List podobno sugerował, że profesor ma z doktorantką romans. A ten fakt zdaniem denuncjatora powinien rzutować na ocenę pracy doktorantki. I to pomimo, że jej praca otrzymała pozytywną opinię aż dwóch recenzentów...
Zemsta
Według „Nie” list był odwetem za zawziętość profesora w dociekaniu sprawiedliwości i kary dla autorki "zapożyczeń od innych" we własnych publikacjach, dr. Agnieszki Hłobił. Skala procederu jakiego miała dopuścić się pani prodziekan podobno sięga niebotycznych rozmiarów – tak przynajmniej donosi autor „uszatego tygodnika”.
Zamiatanie sprawy pod dywan
Próbowaliśmy skontaktować się z dziekanem Krzyżyńskim. Liczyliśmy, że, ustosunkuje się do postawionych w „Nie” zarzutów. Niestety, nie udało nam się z nim porozmawiać. Nie wiemy zatem czy sprawa listu do Metropolity Warszawskiego i kwestia plagiatu, jakiego miał się dziekan dopuścić w artykule „Synergia efektów kształcenia w zakresie technologii, nauczania i komunikacji” są prawdziwe. Według autora publikacji ta ostatnia sprawa została rozwiązana na mocy ugody z autorami skradzionych wersów…
Z kolei dla rektora prof. Tadeusza Bohdala cała ta sprawa nosi znamiona personalnych animozji. - Jak to w dużych zakładach pracy bywa, niektórzy pracownicy nie potrafią się dogadać – wyjaśnia.
Inaczej sytuację widzi dziennikarz „Nie”, który zarzuca rektorowi próbę „zamiecenia sprawy pod dywan” i opieszałość w działaniach. Podobnie postawę rektora ocenia „niepokorny” profesor Gizowski. Dlatego samodzielnie zgłosił sprawę do Rzecznika Dyscyplinarnego ds. Nauczycieli Akademickich. Gizowski także, nie mogąc doczekać się działań swojego szefa, złożył zawiadomienie w prokuraturze.
Dochodzenie tak, praca nie
Efekt starań upartego profesora jest taki, że co prawda sprawą zajmują się prokuratorzy, ale on nie pracuje już na Politechnice Koszalińskiej. - Trwa postępowanie w sprawie uzasadnionego podejrzenia o popełnieniu przestępstwa, dotyczącego kradzieży własności intelektualnej – informuje prokurator.
(Nie)oczekiwana zmiana
Rektor natomiast upiera się, że postępował zgodnie z przepisami, i wielką dbałością o zachowanie wszelkich zasad etyki. „Nie” doszukuje się sensacji w działaniu Bohdala, który zmienił rzecznika dyscyplinarnego. Można odnieść wrażenie, że była to próba zaangażowania własnego człowieka w tę sprawę. Powód zmiany był jednak zupełnie inny. Stanowisko rzecznika dyscyplinarnego pełnił bowiem bezpośredni podwładny pani prodziekan. Choć żadnej kodeksowej sprzeczności nie ma w tym, że podwładny orzekałby w sprawie swojego szefa, to rektor, by uniknąć dalszych kontrowersji dokonał zmiany rzecznika. Został nim prof. Bogdan Gębski, który jest pracownikiem innego wydziału. - Czekam teraz na opinię rzecznika, który ma stwierdzić, do jak poważnych nieprawidłowości doszło. Następnie wniosek będzie rozpatrzony przez Komisję Dyscyplinarną ds. Pracowniczych i wtedy podejmę decyzję o wymiarze ewentualnej kary - powiedział Bohdal. Dodatkowo rektor podkreślił, że autorzy rzekomo skradzionej własności intelektualnej nie zgłosili do tej pory żadnych wniosków. Wiadomo też, że prokuratura zwykła - ze względu na niską szkodliwość społeczną - umarzać postępowania w takich sprawach.
OD AUTORA
To, co mnie zastanawia i bulwersuje jednocześnie, to fakt, że środowisko naukowe uczelni, które powinno dbać o nieposzlakowaną opinię obrzuca się publicznie błotem. Donosicielstwo, pomówienia, zaglądanie komuś do łóżka, to dla mnie sprawy, którymi się, po ludzku, brzydzę. Uczelnia, która w ogólnopolskich rankingach nie wypada i tak zbyt dobrze teraz dostała kolejny cios. Cios zadany przez osoby, które w mojej ocenie powinny zabiegać o jej jak najlepszy wizerunek.