Robert Kuliński/ fot. arch. M. Piekoszewskiego - 23 Marca 2015 godz. 14:32
Koszalińska publiczność, już w najbliższy piątek będzie miała okazję usłyszeć jeden z bardziej energetycznych zespołów w kraju. Na scenie Clubu 105 wystąpi grupa Plum, która od kilkunastu lat niezłomnie krzewi oryginalną i porywającą muzykę, będącą esencją gitarowego hałasu. Z wokalistą i basistą grupy – Marcinem Piekoszewskim rozmawia Robert Kuliński. Plum gra nieprzerwanie od 16 lat. Jak oceniasz ten okres? Czy polska scena zmieniła się przez ten czas? - Dziwię się, że to już 16 lat minęło. No cóż, jakoś to leci, ciągle robimy to, co lubimy. Czasy się zmieniają i my też, już nic nie jest takie samo, a równocześnie wszystko pozostaje w bezruchu. Czuje się trochę jak zahipnotyzowany (śmiech). Moim zdaniem nie ma czegoś takiego jak „polska scena”. Są zespoły, które powstają, rozpadają się, pojawiają się lepsze i gorsze płyty. Zauważyłem, że zagranicą rośnie zainteresowanie polską muzyką, tylko wciąż brakuje nam środków i narzędzi, żeby tam zaistnieć na poważniejszych zasadach. Mimo to sprawy idą w dobrym kierunku. Potrzeba tylko zapału i dużo pracy – mówię o zespołach, które chcą grać duże trasy po Europie i wydawać płyty niekoniecznie w Polsce. Co do Plum, to zagraliśmy ostatnio parę koncertów poza granicami kraju i było git. Widok ludzi, którzy się dobrze bawią przy twojej muzyce dodaje energii. Oczywiście w Polsce gramy niezmiennie i też się cieszymy widząc uśmiechnięte twarze. Teraz robimy nowy materiał i może w wakacje uda się nagrać płytę. Chciałbym nawiązać do waszych koncertów w Europie. To daje możliwość kolejnego porównania. Po pierwsze jakie różnice zauważasz w traktowaniu twórcy tam a tutaj? Jak według ciebie rysuje się obraz publiczności? Czy w Polsce w ogóle opłaca się grać koncerty prezentując niszową muzykę? - W Polsce nic się nie opłaca. Tak samo jak w Europie, ale nie robimy tego, żeby się opłacało. Oczywiście organizujemy trasy tak, żeby nie tracić pieniędzy jadąc na koncerty. No może 5, 6 lat temu było to nawet opłacalne i graliśmy bardzo dużo gigów. Teraz nie ma takiej możliwości, bo koszty transportu nas zżerają, a jest co raz mniej miejsc, które mogą nam cokolwiek zagwarantować. Robimy to, bo mamy taką potrzebę. W Europie jest podobnie. Jeśli cię stać, to możesz jechać i zagrać mnóstwo koncertów. Są w Polsce wyjątki, które sobie świetnie radzą zagranicą - jest to zazwyczaj muzyka electropopowa.
fot. arch. M. Piekoszewskiego
Wspomniałeś o tym, że nie opłaca się grać tras koncertowych, ale jednak je gracie. Czyli finanse nie są dla was aż tak istotne. Czy się mylę? - Nie są, ale też nie jesteśmy arystokratami, którzy za kasę swoich przodków mogą podróżować i grać dziwną muzykę dla zagubionych nastolatków i dziwaków w średnim wieku. Więc jeśli jedziemy na koncerty, zazwyczaj wszystko jest wykalkulowane tak, abyśmy byli w najmniejszym stopniu zabezpieczeni przed jakąś fatalną wtopą. Z kolei, kiedy grasz z rzędu kilka koncertów tylko z biletów, nigdy nie wiesz czego się spodziewać, czy ludzie przyjdą na koncert, czy została zrobiona reklama, czy nie pada śnieg lub deszcz i czy ludziom zechce się przyjść. Dbamu jednak o to, żeby nasze trasy były misternie zaplanowane. Wiele garażowych kapel, które pojawiły się pod koniec lat 90 już nie istnieje. Jak wam się udało przetrwać i tworzyć nadal? - Może dla tego, że się często kłócimy, szczególnie ja z moim bratem. Może to jest jak wiązka prądu, która nas pobudza do działania. Człowiek nie zmruży oka, ciągle coś. (śmiech) Oczywiście jest to wyczerpujące, ale dajemy jeszcze radę. Wspominaliśmy wcześniej o 16 latach na scenie, a Plum wciąż jest orkiestrą, której w mediach właściwie nie ma. Czy wynika to z podejścia, czy może z tego, że nie macie sztabu menadżerów i specjalistów od publicity, a może jedno wynika z drugiego? - Wydajemy nasze płyty w małych wytwórniach, które zazwyczaj nie mają środków na reklamę. Właściwie ich budżet pozwala jedynie na pokrycie kosztów związanych z wydaniem fizycznego nośnika. My też nie mamy pieniędzy na reklamę - i tak koło się zamyka. Skoro tak, to czy nie korciło cię nigdy, żeby zaistnieć np. w „Must be the music”? Można zauważyć ostatnio tendencję, że dla wielu młodych twórców, wizja promocji w telewizji, jest kusząca. - Telewizja w tym formacie jest po prostu paskudna. Nie widzę w tych programach nic ciekawego, dlatego nie chciałbym tam być.
fot. arch. M. Piekoszewskiego
Zespół zawiązaliście z bratem w Stargardzie Szczecińskim, jednak w pewnym momencie przeprowadziliście do Poznania. Skutkowało to też zmianą perkusisty. Pytam o to, bo Koszalin jest bardzo podobnym miastem do Stargardu. Czy duża aglomeracja rzeczywiście daje większe możliwości rozwoju w sensie artystycznym, a może to małe miasto tłamsi twórcę? - Jak bywam w Stargardzie odwiedzić rodziców i idę ulicą, to co druga osoba na chodniku jest wariatem albo zdesperowanym drechem. Ludzie wariują, gadają do siebie - koszmar. Jak byłem młodszy, działało to na mnie inspirująco: same freaki dookoła - niezły cyrk. Teraz to mnie trochę przeraża. Oczywiście nadal jest tam ładnie i są znajomi, ale w większym mieście jest mi wygodniej, bo lubię ten klimat odizolowania, gdzie każdy jest obcy. Jakbym w 2006 nie przeprowadził się do Poznania, to pewnie wylądowałbym w innym mieście. Padło na Poznań, bo poznałem tutaj moją przyszłą żonę. Mieliśmy w tym mieście wielu znajomych i wtedy działo się tutaj sporo rzeczy. Współorganizowaliśmy też koncerty, więc nie było nad czym się zastanawiać. Z drugiej strony, jeśli lubisz to, co robisz, możesz mieszkać w małej społeczności i też może być ok. Indywidualna sprawa. Kiedy zakłada się zespół - najczęściej w młodym wieku - marzeniem jest osiągnięcie sukcesu. Niektórym muzykom nie mija to nawet w wieku ponad 40 lat. Chodzi mi o te mityczną sławę, splendor i oczywiście kasę. Co ty jako muzyk z doświadczeniem, nazwałbyś sukcesem? Czy masz jakieś szczególne dla ciebie ważne osiągnięcia muzyczne jak do tej pory? - Cieszy mnie to, że wciąż mogę grać to co mi się podoba, to co mi przyjdzie do głowy z ludźmi, których lubię. Nadal mogę nieskrepowanie wyrazić siebie. Szkoda, że nie mogę z tego żyć, ale z drugiej strony nasza muzyka jest dość niestrawna i trudna. Przynajmniej niektórzy tak mówią. (śmiech) Mi oczywiście zawsze wydawała się klarowna i wcale nie jakoś superwymagająca. Teraz sobie uświadamiam, że jestem skrzywiony i widzę świat kompletnie inaczej niż większość naszych rodaków. Reasumując, cieszę się z tego co i jak robię.Czego słuchasz obecnie? Są jakieś albumy, do których lubisz wracać, czy raczej gustujesz w muzycznych nowinkach? - Jest mnóstwo staroci, do których wracam, jest też mnóstwo staroci, które poznaje. Słucham ostatnio dużo: Perfume Genius, Tame Impala, Metronomy, Dope Body, Thee Oh Sees, Ty Segall, Tyler the Creator, Darkside, Bombino, White Denim, Mouse on Mars, Gerry Muligan, Elvin Jones, Future Islands, Fela Kuti... no chyba utnę, bo się nie zamknę. (śmiech)Co koszalinianie usłyszą na najbliższym koncercie? - Zagramy głównie nowe numery, niektóre pierwszy raz live. Nie zabraknie też kawałków z wcześniejszych płyt. Dziękuję za rozmowę.