Co sprawiło, że postanowiła pani spędzać czas za djką?
- To bardzo prosta historia. Kiedy przeszłam na emeryturę, korzystałam z wolnego czasu przez około dwa lata. Potem stwierdziłam, że go marnuję, kiedy siedzę w domu. Nicnierobienie prowadzi do niczego, Postanowiłam, że trzeba się czymś zająć.
Jednak nie od razu zaczęła pani grać na imprezach tanecznych.
- Nie, do tego etapu dochodziłam jeszcze przez parę lat. Zaczęło się od założenia klubu dla seniorów. Jestem z wykształcenia pedagogiem specjalnym i pracowałam w zakładzie poprawczym z trudną młodzieżą, a praca z seniorami, to też pewien rodzaj resocjalizacji. Polega na przystosowaniu do nowej sytuacji życiowej. Pomysł na taki klub wydał mi się idealnym sposobem na działanie.
Na czym polegała praca w klubie seniora?
- Przygotowałam szereg atrakcji. Były wycieczki po Warszawie, zajęcia edukacyjne. Założyłam mini Uniwersytet Trzeciego wieku, gdzie co czwartek odbywały się prelekcje z ciekawymi ludźmi: politykami, lekarzami, przedstawicielami różnych kościołów, czy wyznań. Zależało mi na tym, aby uczestnicy mogli dokształcić się na emeryturze. Sala klubu była ogromna, uznałam więc, że należy wprowadzić także zajęcia ruchowe. Relaks przez taniec, to jest naprawdę cudowna rzecz. Oprócz względów typowo zdrowotnych, sprzyja przecież zapoznaniu się i nawiązaniu nowych przyjaźni. Poza tym imprezy taneczne to doskonały sposób na ubarwienie życia.
To wtedy postanowiła pani grać muzykę taneczną?
- Wynajęcie DJ wiązało się z dużymi kosztami. Powiedziano mi: „Jeśli chce się pani bawić, to niech pani sama gra.”. Tak to się zaczęło. Na początku grałam z kaset, na magnetofonie. Z czasem kupiliśmy profesjonalny sprzęt do Domu Kultury. Wieczorki odbywały się początkowo raz w tygodniu, potem coraz częściej. Tak weszło mi to w krew i stało się nałogiem. Oczywiście, wtedy była to jedna z kilku, że tak się wyrażę, gałęzi mojej pracy. Oprócz dancingów prowadziłam też kabaret i zespoły wokalne. Niestety, po pewnym czasie klub został zlikwidowany, ponieważ salę przejął ktoś inny.
Jednak pani się nie poddała.
- Bardzo szybko dostałam propozycję od Fundacji Wspierania Inicjatyw Artystycznych, która mieściła się w pewnym, warszawskim pubie. Otworzyłam Salon Literacki, ale ciągle grałam. Pieniądze z imprez przeznaczałam na rzecz fundacji. Niestety, organizacja splajtowała. Właściciel był developerem i kiedy nastał krach na giełdzie, fundacja się rozpadła. Pub zaproponował mi jednak, abym została i grała dyskoteki 50 +, i tak to już trwa 12 lat.
Zdobyła pani ogromna popularność. Czy odczuła pani kiedyś zazdrość ze strony młodych kolegów i koleżanek po fachu?
- Nie, nigdy. Grając w pubie poznałam wielu młodych DJ – ów. Z czasem zaangażowałam się w inicjatywę pani Pauliny Braun – przedstawicielki młodego pokolenia - czyli Dancingami Międzypokoleniowymi. W tamtym czasie o starości mówiono dość negatywnie. Poprzez spotkanie i wspólną zabawę, mogłam pokazać jacy naprawdę są seniorzy. Okazało się, że wzbudziło to duże zainteresowanie mediów właściwie z całej Europy i nie tylko. Przyjechali nawet dziennikarze z Hongkongu, czy Kanady. Pokazałam naszych wspaniałych seniorów, i to jak świetnie potrafią się bawić.
Czyli to nie tylko zajęcie wolnego czasu, ale także o pewien rodzaj manifestacji.
- Uważam, że dzięki takiej inicjatywie zmienia się stosunek młodych ludzi do osób starszych, ale jednocześnie zmienia się też sam model seniora - zanikają stereotypy. W tym roku skończę 76 lat i tak na prawdę chodzi o pokazanie, że metryka nie wyznacza nam trybu życia. Musimy mieć motywację, zajęcie. Człowiek nie może być bierny, bo wtedy co mu pozostaje? Wydaje mi się, że póki jest to życie – nasz największy dar, to trzeba je przeżyć tak, żeby było ciekawe, inspirujące, atrakcyjne i dawało nam takiego specyficznego „czadu”.
Skąd pomysł na całą oprawę, jako DJ Wika?
- Nie lubię mówić o sobie, że jestem DJ – em. Młodzi są DJ – ami i wspaniałymi artystami. Ja jestem obok nich, jako taki Janko Muzykant, ale dobrze mi z tym.
Jak wyglądała nauka fachu?
- Cały czas się uczę. Wciąż przed każdym występem mam tremę, ale teraz jest mi dużo łatwiej, bo jeżdżę z kolegą Krzysztofem, który od ponad 20 lat jest DJ - em. To duże ułatwienie, bo zawsze grałam sama, a przecież młodzi często występują w duetach.
Zdradzi pani jakieś szczegóły? Czym charakteryzują się pani sety?
- Nie używam skreczy. Mojemu pokoleniu nie jest to potrzebne, ale miksuje, to jest już dla mnie naturalne. Jeśli mam taki sprzęt, że mogę utwory połączyć tak, żeby się wszystko ładnie harmonizowało, to dlaczego nie? Nie robię też wielkiej tragedii z tego, jeśli mi coś nie wyjdzie. Gdy się pomylę - no to trudno - nie wyszło. Nie wypycham się przed szereg, nie rywalizuję z młodymi i nie muszę być najlepsza. Ja po prostu gram, bo lubię. Muzyka zawsze była moją pasją. Człowiek ma prawo do indywidualności i nie powinien się bać samorealizacji w tym co lubi. A ja kocham ludzi i jeśli mogę swoim graniem umilić im wieczór, to czuje się z tym wspaniale. Metryka się ze mną nie pomyliła, ale duchem jestem ciągle młoda.
Dziękuję za rozmowę.