Oprawa wizualna ogranicza się do gry świateł i skąpej ilości rekwizytów. Przedstawienie toczy się dynamicznie, aktorzy wyśmienicie odgrywają swoje role, ale poszczególne elementy fabuły są bardzo nierówne.
Świetne piosenki oraz zabawne sceny z życia zespołu na przestrzeni dekad przeplatane są słabymi występami dwóch pracowników, w których wcielili się Leszek Żentara i Marcin Borchardt. Miałkie i niedopracowane żarty, oraz nieudolne próby interakcji z publicznością bardziej irytują niż umilają czas oczekiwania aż pozostali aktorzy przygotują się do następnej sceny.
Spektakl rozpoczyna wzruszająca deklaracja autora scenariusza, który w piosence stwierdza, że ze sceną chce być związany już do końca swoich dni. BTD określany jest mianem „Teartu ludzi żarliwych” i to rzeczywiście widać na scenie, choć z założenia miała to być tylko satyra. Lekka sztuka rozrywkowa, będąca dowcipnym komentarzem do zmieniających się realiów na przestrzeni sześćdziesięciu lat.
Opowieść zaczyna się w latach 50 -tych ubiegłego wieku, gdzie młodzi aktorzy walczą z gwiazdą przedwojennej sceny, która podkreśla wagę „starej szkoły”. Następnie lata realnego socjalizmu, gdzie zespół uczestniczy w zajęciach politycznych, podczas których partyjna działaczka - w tej roli wspaniała Żanetta Gruszczyńska – Ogonowska - próbuje udowodnić, jak wiele jest nierówności społecznych w „Balladynie” Słowackiego. Stara się przekonać, że tytułowa bohaterka walczy o sprawiedliwość i nowy ład.
Kolejne skrawki historii opisują lata 80-te, w niezwykle dowcipny sposób ukazując jak reżyserzy chcieli walczyć z systemem posługując się klasyką dramatu.
Niekwestionowaną gwiazdą spektaklu jest Katarzyna Ulicka-Pyda. Jej kreacja zbuntowanej reżyserki to arcymistrzowski popis gry aktorskiej.
Jednym z najzabawniejszych elementów był swoisty paszkwil na współczesnych, „młodych” twórców teatru. Marcin Borchardt ucharakteryzowany na M. Siegoczyńskiego wydobywa historię z aktorów za pomocą mantry. Niezwykle trafna kontra dla nowych środków wyrazu pojawiających się obecnie w teatrach, które często kryją pustkę i brak pomysłu na prowadzenie opowieści.
Przedstawienie mimo świetnej obsady i pełnego klasy, przyjemnego dowcipu, drażni niedopracowaniem. Całość przypomina bardziej zlepek skeczy niż spójną historię. Główny wydźwięk przedstawienia nie tyczy się jednak zawirowań dziejów, a raczej dotyka kwestii bardziej uniwersalnej. To obraz zmian pokoleniowych, gdzie „młoda gwardia” zawsze stara się zniszczyć dorobek swoich poprzedników, budując na nowo swój własny teatr. Zabrakło jednak wyrazistej puenty, a przedstawienie jawi się jedynie jako wstępny szkic, a nie w pełni przygotowany spektakl.