Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

Średni spektakl

Autor Robert Kuliński/ fotografie Izabela Rogowska 30 Czerwca 2014 godz. 21:51
Na zakończenie jubileuszowego, sześćdziesiątego sezonu Bałtyckiego Teatru Dramatycznego, Piotr Krótki przygotował przedstawienie „Krótki(ego) zarys historii teatru”. Spektakl opowiada dzieje średniej wielkości teatru, w średniej wielkości mieście, w sposób również średni.

Oprawa wizualna ogranicza się do gry świateł i skąpej ilości rekwizytów. Przedstawienie toczy się dynamicznie, aktorzy  wyśmienicie odgrywają swoje role, ale poszczególne elementy fabuły są bardzo nierówne.

 

Świetne piosenki oraz zabawne sceny z życia zespołu na przestrzeni dekad przeplatane są  słabymi występami dwóch pracowników, w których wcielili się Leszek Żentara i Marcin Borchardt. Miałkie i niedopracowane żarty, oraz  nieudolne próby interakcji z publicznością bardziej irytują niż umilają czas oczekiwania aż pozostali aktorzy przygotują się do następnej sceny.

Spektakl rozpoczyna wzruszająca deklaracja autora scenariusza, który w piosence  stwierdza, że ze sceną chce być związany już do końca swoich dni. BTD określany jest mianem „Teartu ludzi żarliwych” i to rzeczywiście widać na scenie, choć z założenia miała to być tylko satyra. Lekka sztuka rozrywkowa, będąca dowcipnym komentarzem do zmieniających się realiów  na przestrzeni sześćdziesięciu lat.

Opowieść zaczyna się w latach 50 -tych ubiegłego wieku, gdzie młodzi aktorzy walczą z gwiazdą przedwojennej sceny, która podkreśla  wagę „starej szkoły”. Następnie lata realnego socjalizmu, gdzie zespół uczestniczy w zajęciach politycznych, podczas których  partyjna działaczka - w tej roli wspaniała Żanetta Gruszczyńska – Ogonowska -  próbuje udowodnić, jak wiele jest nierówności społecznych w „Balladynie” Słowackiego. Stara się przekonać, że tytułowa bohaterka  walczy o sprawiedliwość i nowy ład.

Kolejne skrawki historii opisują lata 80-te, w niezwykle dowcipny sposób ukazując jak reżyserzy chcieli walczyć z systemem posługując się klasyką dramatu.

Niekwestionowaną gwiazdą spektaklu jest Katarzyna Ulicka-Pyda. Jej kreacja zbuntowanej reżyserki to arcymistrzowski popis gry aktorskiej.

Jednym z najzabawniejszych  elementów był swoisty paszkwil na współczesnych, „młodych” twórców teatru. Marcin Borchardt ucharakteryzowany na M. Siegoczyńskiego wydobywa historię z aktorów za pomocą  mantry. Niezwykle  trafna  kontra dla  nowych środków wyrazu pojawiających się obecnie w teatrach, które często kryją pustkę  i brak pomysłu na prowadzenie opowieści.

Przedstawienie mimo świetnej obsady i pełnego klasy, przyjemnego dowcipu, drażni niedopracowaniem. Całość przypomina bardziej zlepek  skeczy niż spójną historię. Główny wydźwięk  przedstawienia  nie tyczy się jednak zawirowań dziejów, a raczej dotyka kwestii bardziej uniwersalnej. To obraz  zmian pokoleniowych, gdzie „młoda gwardia” zawsze stara się  zniszczyć dorobek swoich poprzedników, budując na nowo swój własny teatr. Zabrakło jednak wyrazistej puenty, a przedstawienie jawi się jedynie jako wstępny szkic, a nie w pełni przygotowany spektakl.      

Następny artykuł