Akademicy zanotowali niemal perfekcyjny start. Śląsk nie był w stanie nawiązać walki ze świetnie przygotowaną obroną AZS. Gospodarze przez pierwszych pięć minut zdobyli zaledwie dwa punkty, co było zasługują koszalińskiej defensywy. Na pochwałę zasługuje Piotr Dąbrowski, który całkowicie wyłączył z gry Roberta Skibniewskiego. Akademicy nieźle radzili sobie w ofensywie, z dystansu trafił Harris i Dąbrowski i przewaga gości urosła do kilkunastu punktów. Niestety finisz kwarty należał do wrocławian, którzy odpowiedzieli celnymi rzutami z obwodu. W ten sposób koszalinianie stracili całą przewagę.
W drugiej kwarcie Śląsk zaczął grać tak, jak do tego przyzwyczaił. Świetne zawody rozgrywał Dominique Johnson, który co chwilę trafiał z dystansu i półdystansu. Akademicy zaczęli nieco lepiej bronić w 4. minucie kwarty. Popisowo w defensywie grali Harris, Robinson i Dąbrowski. W ataku swoją rolę wypełnił Artur Mielczarek, który niczym rasowy strzelec zdobywał punkty spod kosza i z dystansu. W efekcie koszalinianie schodzili na przerwę z pięciopunktową zaliczką.
Przełomowym momentem była połowa trzecia kwarta. Koszalinianie pięciokrotnie faulowali zespołowo w trzy minuty i wrocławianie momentalnie wyszli na pierwsze prowadzenie. Dopiero wtedy do akcji. Wkroczył LaceDarius Dunn, który w pojedynkę wypracował kilkupunktową przewagę dla gości. Śląsk miewał pewne przebłyski, jednak tego dnia wydawało się, że koszalinianie są drużyną lepszą i bardziej zorganizowaną.
W ostatniej i najważniejszej kwarcie sezonu popis umiejętności strzeleckich dał LaceDarius Dunn. Amerykanin był tego dnia nie do zatrzymania (40! punktów). Śląsk robił co mógł, jednak rzucający AZS w pojedynkę rozpracowywał defensywę wrocławian. Ostatecznie górą byli koszykarze trenera Igora Milicicia, którzy zagrali fenomenalne spotkanie. Tym sposobem Akademicy weszli do fazy play-off.