Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
wydarzenia

Tylko 35% 6-latków pójdzie do szkół?

Autor Paweł Kaczor / info. serwisy.gazetaprawna.pl/Sylwia Czubkowska/Klara Klinger / grafika: ShutterStock 16 Kwietnia 2014 godz. 10:33
We wrześniu do szkół miała trafić połowa rocznika 6-latków. Jednak zdaniem Ministerstwa Edukacji Narodowej pójdzie tylko 35%. Stanie się tak, gdyż rodzice znaleźli sposób na ominięcie prawa.

Ustawa podręcznikowa wymusiła na resorcie edukacji policzenie ilu uczniów faktycznie pójdzie we wrześniu do szkół. Zdaniem MEN będzie to 35% sześciolatków. Ministerstwo ma problem, gdyż ustawa zakłada, że w szkolnych ławkach obowiązkowo powinna zasiąść minimum połowa rocznika. Autorzy uzasadnienia do ustawy o podręcznikach zakładają, że z możliwości odroczenia może skorzystać „znaczna liczba dzieci”. Jest to efekt wprowadzenia przez MEN ułatwień w ich zdobyciu.

 

Wprowadzenie ustawowego obowiązku szkolnego miało zakończyć przepychanki z rodzicami. Dotąd mogli oni sami decydować, kiedy poślą dziecko. Obecnie ta swoboda „wiedzie” przez odroczenie. Choć ministerstwo przyznaje, że „dywersja” rodziców może być skuteczna, to jednak wciąż wierzy, że we wrześniu do szkół trafi przynajmniej połowa rocznika 6-latków. Warto dodać, że z sondy przeprowadzonej przez Dziennik Gazetę Prawną wynika, że w Warszawie czy Krakowie ponad 20% 6-latków ma dokumenty, które potwierdzają brak gotowości szkolnej. Tak jest w wielu innych miastach.

 

Ministerstwo kwestionuje miarodajność badań, na podstawie których dokonuje się odroczenia. Jest tak, ponieważ większość z nich była przeprowadzana w zimie, a nie tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. MEN próbowało temu przeciwdziałać poprzez organizowanie spotkań, które były prowadzone przez Instytut Badań Edukacyjnych wspólnie z poradniami psychologiczno-pedagogicznymi. Podczas nich wskazywano na archaiczność metod, za pomocą których bada się 6-latków. IBE pracuje obecnie nad nowymi narzędziami, które będą dostępne od przyszłego roku szkolnego.

 

Według ekspertów na takie działania jest już za późno, a błąd pojawił się na samym początku, gdy wprowadzano reformę. Często również słychać głosy, że nie przygotowano na nią nauczycieli, z których wielu ma negatywne nastawienie do przyjmowania 6-latków do szkół. Warto wspomnieć tutaj wypowiedź Przemysława Krzyżanowskiego (Wiceminister Edukacji Narodowej) ze stycznia br., który w wywiadzie dla naszego portalu mówił: „Samorządy w ostatnich latach sukcesywnie przygotowywały się do obniżenia roku szkolnego. Szkoły zostały doposażone, nauczyciele doskonalili się w ramach projektów unijnych, przeprowadzono remonty.” Cały wywiad dostępny jest pod tym linkiem.

 

Rodzice omijając obowiązujące prawo, dowodzą jego słabości. Nie można się dziwić temu, że to oni chcą decydować, kiedy posłać dziecko do szkoły. Poza pociechami odroczonymi z woli rodziców, wielu 6-latków rzeczywiście nie jest gotowych na rozpoczęcie edukacji. Zainteresowanie wysłaniem sześciolatków do szkół od początku było niskie (najwyższy pułap – 19% – osiągnęło w latach 2012-2013). Obecnie rodzice również chcą się wymigać, mimo tego, że ich dzieci powinny iść do szkoły obowiązkowo od września.

Czytaj też

Moim miejscem na ziemi jest Koszalin

Alina Konieczna - 31 Stycznia 2014 godz. 6:50
Wywiad z Przemysławem Krzyżanowskim, wiceministrem edukacji narodowej   - Proszę przypomnieć, kiedy objął Pan stanowisko podsekretarza stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej? - Minął dokładnie rok od dnia, w którym rozpocząłem pracę w Ministerstwie Edukacji Narodowej. Pierwszy raz jako podsekretarz stanu pojawiłem się w gmachu przy Alei Szucha  – 30 stycznia 2013 roku.   - Jak pracuje się w resorcie edukacji, łatwiej, niż w koszalińskim Urzędzie Miejskim, czy trudniej? - To jest zupełnie inny charakter pracy oraz inny zakres odpowiedzialności w porównaniu z tym, czym przez 17 lat zajmowałem się w koszalińskim Urzędzie Miejskim. W MEN odpowiedzialny jestem za bardzo ważne departamenty – Kształcenia Ogólnego i Wychowania oraz Współpracy z Samorządem Terytorialnym, a od miesiąca także za Departament Analiz i Prognoz.  Odpowiadam również za współpracę ze związkami zawodowymi, kościołami i mniejszościami narodowymi. Wraz z ministrem Stanisławem Gawłowskim jesteśmy też  przedstawicielami swoich resortów w Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego.   Obszar zadań , które nadzoruję,  jest szeroki, a to wiąże się z dużą odpowiedzialnością. W Koszalinie odpowiedzialny byłem za sferę społeczną i to był mój zakres działania ograniczony terytorialnie do obszaru miasta, a w MEN – problemy, które trzeba rozwiązać, dotyczą całego kraju co wiąże się z licznymi wyjazdami, spotkaniami i konferencjami. Obowiązki w ministerstwie to także praca zespołów  przygotowujących  zmiany legislacyjne w ustawach i rozporządzeniach, monitorowanie wprowadzania reformy obniżenia wieku szkolnego oraz moja bardzo częsta obecność na posiedzeniach Sejmu i Senatu. Czy jest tu trudniej, niż w Urzędzie Miejskim ? Na pewno inaczej i bez ograniczenia czasowego, zdarzały się takie dni w których z MEN, Sejmu lub Senatu wychodziłem po godzinie 22.   - Co według Pana jest najtrudniejsze w pracy wiceministra edukacji narodowej? - Największymi wyzwaniami są nowelizacje ustaw i rozporządzeń,  przeprowadzenie nowych projektów przez etap uzgodnień z partnerami społecznymi oraz prezentowanie ich na poziomie komisji sejmowych i senackich. Jest to proces, który rozpoczyna się od opracowania koncepcji, poprzez prace legislacyjne, które kończą się głosowaniami na plenarnych posiedzeniach Sejmu i Senatu, czego owocem jest nowa regulacja prawna dotycząca całego systemu polskiej oświaty. Przez rok mojej pracy w ministerstwie odpowiadałem za 3 ustawy, które zakończyły się podpisem prezydenta RP i wejściem ich w życie. To między innymi ustawa tzw. „przedszkola za złotówkę”, „rekrutacyjna” i dotycząca  sześciolatków, która wprowadziła 25- osobowe klasy i  rozłożyła wdrożenie reformy obniżenia wieku szkolnego na okres dwóch lat ( w 2014 i 2015 roku). Odpowiadam także za nowelizację Karty Nauczyciela, która jest gotowa, by ją przekazać na posiedzenie Komitetu Stałego Rady Ministrów i - co za tym idzie - rozpocząć nad nią prace na poziomie parlamentarnym.   - Jak prezentuje się koszalińska oświata z perspektywy stolicy i ministerstwa edukacji? Czy na tle innych miast mamy powody do dumy, czy może wstydu? - Koszalińska oświata na przestrzeni ostatnich lat wypracowało sobie bardzo dobrą pozycję w całym regionie Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Poznaniu, która obejmuje województwa : zachodniopomorskie, wielkopolskie i lubuskie. W wynikach sprawdzianu po szkole podstawowej i egzaminie gimnazjalnym byliśmy liderami w naszym województwie i zazwyczaj znajdowaliśmy się na tzw. pozycjach medalowych w całym regionie. Te wyniki bardzo cieszą i świadczą o wysokiej pozycji koszalińskiej oświaty. Warto też wspomnieć o innowacyjnych programach oświatowych, które są realizowane od wielu lat w Koszalinie, dzięki czemu nasze miasto postrzegane jest w kraju jako ważny ośrodek edukacyjny na mapie oświatowej Polski. Sam fakt wielu spotkań, w których uczestniczę w  Warszawie z dyrektorami  przedszkoli i szkół z okazji laurów, jakie otrzymują, bezsprzecznie świadczy o jakości pracy koszalińskich szkół i placówek. Jest to dla mnie powód do ogromnej dumy, gdy mogę jako wiceminister edukacji narodowej i koszalinianin brać udział w takich wydarzeniach.    - Czy doświadczenia w zarządzaniu oświatą w mieście przydają się w pracy w ministerstwie? - Zdecydowanie tak . Moje doświadczenia z samorządu koszalińskiego jak i pracy w Komisji Edukacji Związku Miast Polskich, którą przed przejściem do MEN kierowałem, są bezcenne. O wiele łatwiej rozmawia mi się z korporacjami samorządowymi, ponieważ dokładnie znam ich bolączki i wspólnie staramy się je rozwiązywać. Długie lata bezpośrednich kontaktów z dyrektorami szkół i nauczycielami w Koszalinie, a także  doświadczenia, które zdobyłem jako dyrektor Wydziału Edukacji w UM oraz przez 5 lat zastępca prezydenta miasta, przydają się w codziennej pracy w ministerstwie.   - Czy szkoły faktycznie są przygotowane do przyjęcia sześciolatków? - W znakomitej większości - tak. Samorządy w  ostatnich latach sukcesywnie przygotowywały się do obniżenia wieku szkolnego. Szkoły zostały doposażone, nauczyciele doskonalili się w ramach projektów unijnych, przeprowadzono remonty. Doskonałym przykładem takich działań jest Koszalin, ogromne zaangażowanie samorządu koszalińskiego i osobiste prezydenta Piotra Jedlińskiego świadczy o tym , że oświata i przyszłość najmłodszych mieszkańców Koszalina jest priorytetem w polityce miasta. To bardzo cieszy. Gdyby Ministerstwo Edukacji Narodowej miało takich partnerów jak samorząd Koszalina, to już kilka lat temu można by było być spokojnym o losy tej reformy. Oczywiście, w Polsce są jeszcze gminy, które mają w tej materii coś do zrobienia i dobrze by było, gdyby te 8 miesięcy, które dzieli nas od wejścia sześciolatka do pierwszej  klasy szkoły podstawowej, wykorzystały efektywnie. Na to bardzo liczę.   - Czy Pańskim zdaniem trzeba zmienić zapisy  Karty Nauczyciela, co postuluje wiele samorządów, które chcą mieć większy wpływ na zasady wynagradzania nauczycieli, czy długość ich czasu pracy?  - Pamiętajmy o tym , że Karta Nauczyciela powstała  ponad 30 lat temu. Wiele zapisów straciło już na aktualności. W czasie jej obowiązywania kraj nasz zmienił się ustrojowo i warto ten fakt zauważyć. Wypłacanie niektórych dodatków, zapewnianie w małych miejscowościach, mieszkań i działek dla nauczycieli, to relikty minionego okresu. Sprawiające ogromne problemy dla samorządów urlopy zdrowotne w tej postaci, którą teraz mamy, rozliczanie średnich wynagrodzeń nauczycieli – to tematy, które powinny zostać zmodyfikowane. Jeżeli chodzi o pensum nauczycieli, to w tej materii nie będzie zmian, wymiar pensum dla tzw. nauczycieli „tablicowych” – to 18 godzin i tak zostanie.   -  Jak udaje się pogodzić życie rodzinne z pracą w stolicy? - Bardzo ciężko. To jest największy problem, który dotyczy nie tylko mnie, ale wszystkich, którzy pracują poza Koszalinem. Warszawa jest oddalona 450 kilometrów od Koszalina i, niestety, podróż ze stolicy do domu nie należy do przyjemności. Pomimo to, że drogi są coraz lepsze,  trzeba spędzić kilka godzin, by spotkać się z żoną i dziećmi. Zresztą rola weekendowego męża i ojca nie jest dla mnie wymarzoną i nie ukrywam, że pustka w mieszkaniu, do którego się wraca po pracy w Warszawie, doskwiera.     - Jakie są Pańskie plany na przyszłość? Czy myśli Pan o karierze politycznej? - W ministerstwie mam do wykonania konkretne zadania, w które się w pełni angażuję. Jest to praca bardzo ciekawa i rozwijająca. Zdobywam kolejne doświadczenia i traktuję  ją jako kolejny etap mojego życia zawodowego. Etap, który w pewnym momencie dobiegnie końca i taka jest naturalna kolej rzeczy. A kariera polityczna? W polityce jestem od momentu w którym zostałem zastępcą prezydenta miasta czyli od 2008 roku, a czas pokaże co przyniesie  przyszłość.  Moim miejscem na ziemi jest Koszalin. Kocham to miasto.   - Rozmawiała Alina Konieczna