Nie tego spodziewali się polscy kibice. Gruzja osłabiona brakiem Zazy Pachulli miała być przeciwnikiem, który sprawi w mocnej grupie najmniej problemów. Było inaczej. Było bardzo słabo. Wystarczy przywołać sam wynik - 67:84. Po kończącej syrenie koszykarze niechętnie podchodzili do przedstawicieli mediów. Trudno im się dziwić, bo co można powiedzieć po takim spotkaniu? Gruzja była lepsza, skuteczniejsza i pokonała nas w każdym możliwym elemencie - mało komu przyszłoby coś takiego na myśl przed spotkaniem, a jednak. Stało się.
Zawiodło to, w czym trener Bauermann pokładał największe nadzieje - gracze podkoszowi. Marcin Gortat był co prawda najlepszym strzelcem Polaków, ale 12 punktów na nikim nie robi wrażenia. Maciej Lampe odpuszczał w defensywie, a jego vis a vis dziurawił kosz z dystansu.
Nieporozumieniem była gra Łukasza Koszarka, który został wręcz zjedzony przez rozgrywającego z Gruzji - Tsintadze. Krzysztof Szubarga także nie się nie popisał, ale akurat ten zawodnik zdążył do tego przyzwyczaić w spotkaniach przedsezonowych. Gorzej być nie mogło, stąd jedyny pozytyw - w meczu przeciwko Czechom musi być lepiej.
Trener Bauermann zapewniał na konferencji prasowej, że w spotkaniu z Czechami ujrzymy zupełnie inną grę polskiej kadry. Ja jestem w stanie w to uwierzyć, bo w końcu niemiecki szkoleniowiec wie o koszykówce bardzo dużo, a jego sukcesy mówią same za siebie. Mecz przeciwko Gruzji jest dla kadry lekcją, która powinna ich czegoś nauczyć. Zimny prysznic na początku Eurobasketu może mieć swoje plusy. Poczekajmy na dalsze spotkania biało - czerwonych i dajmy im jeszcze jedną szansę.