I choć zaczynał od „puna” koncert puk rockowym bynajmniej nie był. Puchowski w swoim programie łączył wiele muzycznych gatunków, ale połączył też dwie inne rzeczy. Wirtuozerskie umiejętności gitarowe i zabawę słowem. Bawił się nim zarówno w tekstach autorskich piosenek, jak też w przerwach między utworami, zabierając publiczność w jego, jak to określił schizofreniczny świat artysty, który miewa „wizjer”(czyt. wizje) - jak fryzjer - jeden z bohaterów jego piosenki. Wszystkie utwory okraszone były słowno-muzyczną historyjką, jak choćby ta o poszukiwaniu rozrusznika w zepsutym aucie czy opowieść o ostatniej w życiu Romka studniówce.
A muzycznie? Świetny blues i solidnie, z polotem zagrany alternatywny rock, przełomu lat ’80 i ’90. Już na wstępie koncertu „zapachniało” starym dobrym Maleńczukiem i Homo Twist. Nie oznacza to oczywiście, że muzyk kogokolwiek naśladował. Prezentował podobny styl, jednak zupełnie inny sceniczny wizerunek i muzyczną interpretację, a ciepły i „kaczkowato-zadziorny” dźwięk jego gitary przenosił słuchaczy na bezkresne, bawełniane pola Missisipi z początku minionego stulecia. Muzyk kilkakrotnie zapętlił swój własny głos i parę gitarowych riffów, co skutkowało wrażeniem, że na scenie stoi kilkuosobowy zespół, a nie jeden skromny wykonawca.
Koncert w Centrali Artystycznej był jednym z czternastu, które Romek Puchowski vel Hrabia von Zeit zagra podczas obejmującej Polskę i fragment Niemiec trasy koncertowej. Gitarzysta promuje tym samym swoje najnowsze solowe wydawnictwo, które można było nabyć w centralowym barze, a po koncercie bez trudu zdobyć autograf. Muzyk świetnie wpisał się w klimat lokalu i nikt, kto na koncert trafił, raczej zawiedziony nie był.