Fani z Merseyside na przestrzeni lat mieli okazję podziwiać wielu wybitnych zawodników, wystarczy wspomnieć Kenny’ego Dalglisha, Stevena Gerrarda czy Jamiego Carraghera. Trybuny jednak najbardziej kochają drapieżników pola karnego, których głód strzelania goli czyni największymi zmorami bramkarzy. To ich trafienia najczęściej decydują o losach mistrzostw i pucharów, co w perspektywie sobotniego finału Ligi Mistrzów, w którym Liverpool zmierzy się z Realem Madryt, może mieć niebagatelne znaczenie. O tym, że to klub który ma w sobie gen drapieżnika świadczy nawet fakt, że napój o tej nazwie – Predator Energy Drink – jest sponsorem klubu. Przypominijcie sobie pięć nazwisk graczy, przed którymi drżały defensywy rywali zespołu z Anfield.
Robbie Fowler
Kojarzony nie tylko z boiskową skutecznością, ale również z kontrowersyjnymi zachowaniami snajper był kochany przez kibiców, chociaż od dziecka był kibicem lokalnego rywala, Evertonu. Nie przeszkodziło mu to spędzić dziewięciu lat w juniorskich drużynach na Anfield i w 1993 roku dołączyć do dorosłej kadry Liverpoolu. Przez kolejnych osiem lat zdobył dla swojego klubu 183 bramki, prowadząc go do zdobycia Pucharu Anglii, Pucharu Ligi, Puchar UEFA i Superpucharu Europy. Przez 21 lat był posiadaczem rekordu Premier League jeśli chodzi o strzelenie klasycznego hattricka. W 1994 roku zdobył trzy bramki w 4 minuty i 33 sekundy w spotkaniu z Arsenalem. Rekord został pobity przez innego Liverpoolczyka, Sadio Mane, któremu ta sama sztuka zajęła niecałe trzy minuty! W latach 90. Fowler uchodził za najbardziej drapieżnego snajpera na Wyspach. Pomimo trudnego charakteru, zasłynął również z wyjątkowo ładnego zachowania fair play. W trakcie meczu z Arsenalem usiłował przekonać sędziego do cofnięcia decyzji o przyznaniu Liverpoolowi rzutu karnego po domniemanym faulu bramkarza Davida Seamana na sobie. Sędzia uparł się i kazał strzelac z jedenastu metrów, a Fowler zrobił to tak, żeby Seaman z łatwością obronił. Otrzymał za to nagrodę UEFA Fair Play.
Michael Owen
Pod koniec ubiegłego wieku tworzył w Liverpoolu zabójczy atak właśnie z Robbiem Fowlerem i chociaż
zdobył od niego mniej bramek (158), to bez cienia wątpliwości można powiedzieć, że miał jeszcze większy piłkarski potencjał. Już jako 17-latek dołączył do seniorskiej drużyny. Dwukrotnie został królem strzelców Premier League, a w 2001 roku jako ostatni Anglik do tej pory zdobył Złotą Piłkę. Z zespołem z Merseyside zdobył sześć trofeów, jest przez fanów jednogłośnie uważany za jednego z najlepszych napastników w historii klubu, a gdyby nie prześladujące go kontuzje, z pewnością osiągnąłby jeszcze więcej.
Świat po raz pierwszy wstrzymał oddech patrząc na Owena, kiedy ten jako nastolatek zdobył kapitalną bramkę po indywidualnym rajdzie w 1/8 finału MŚ 1998 przeciwko Argentynie. W narodowych barwach rozegrał aż 89 spotkań i strzelił 40 goli. Patrząc na liczby i osiągnięcia można śmiało powiedzieć, że Owen ma za sobą bardzo udana karierę, ale fani Liverpoolu wiedzą, że z lepszym zdrowiem stałby się jedną z największych gwiazd w historii futbolu.
Mohamed Salah
W barwach Liverpoolu zdobył o dwie bramki mniej od Owena, ale to może się zmienić już w sobotę, w
trakcie finału Ligi Mistrzów. Mohamed Salah to lider potężnego Liverpoolu zbudowanego przez Jürgena Kloppa i można śmiało powiedzieć, że każdy klub na świecie chciałby mieć go w swoim składzie. Egipcjanin to nie tylko zabójczy predator, ale też naturalny drybler i dobry dogrywający, który do 156 goli dołożył w klubie z Anfield 63 asysty.
Do piątego w klasyfikacji liverpoolskich strzelców wszechczasów Stevena Gerrarda traci zaledwie 30 bramek, co przy jego skuteczności jest spokojnie do odrobienia w jeden sezon. „Faraon” przed finałem Ligi Mistrzów dał dodatkową motywację piłkarzom Realu Madryt, kiedy powiedział, że woli grać z nimi a nie z Manchesterem City. – To brak szacunku do herbu Realu – wypalił Fede Valverde. I chociaż trudno zrozumieć o co właściwie mu chodzi, jedno jest pewne: finał Ligi Mistrzów będzie starciem dwóch drapieżników, Salaha i Karima Benzemy. Który pierwszy upoluje swoja ofiarę?
Ian Rush
O ile dogonienie Gerrarda, Owena czy Fowlera jest w zasięgu Salaha, o tyle liczby, które wykręcił
najskuteczniejszy snajper w historii Liverpoolu, czyli Ian Rush, wydają się nieosiągalne dla zwykłego śmiertelnika. Walijczyk występował na Anfield od 1980 do 1996 roku, z dwuletnią przerwą na nieudany epizod w Juventusie. Łącznie rozegrał w barwach tego zespołu 660 spotkań, w których aż 346 razy trafiał do bramek rywali. Co ciekawe, kolejna rzecz poza skutecznością łączy go z Robbiem Fowlerem – Rush, podobnie jak młodszy kolega, w dzieciństwie był zagorzałym fanem Evertonu, co nie przeszkodziło mu zdobyć z Liverpoolem dwóch Pucharów Europy, pięciu mistrzostw Anglii, trzech Pucharów Anglii i pięciu Pucharów Ligi.
Poza seryjnym zdobywaniem bramek, Rush zasłynął tez jedną z bardziej absurdalnych wypowiedzi, w której usiłował tłumaczyć to, że nie poszło mu w Juventusie. – Nie mogłem się przyzwyczaić do życia we Włoszech. Czułem się, jakbym mieszkał za granicą – stwierdził, co do dziś wypominają mu kibice. Na boisku, ku ich uciesze, wykazywał się większą inteligencją.
Luis Suarez
Najbardziej drapieżny z drapieżników, któremu do zaspokojenia głodu nie wystarcza strzelanie goli,
więc co jakiś czas musi zatopić kły w swoich rywalach. Boleśnie, i to dosłownie, przekonali się o jego nadmiarze energii Giorgio Chiellini, Branislav Ivanović oraz Otman Bakkal. Wraz z upływem lat snajper nieco się uspokoił – do tego stopnia, że patrząc na ten sezon w barwach Atletico Madryt można pomyśleć, że przydałoby mu się poprosić kumpli z Liverpoolu, żeby poczęstowali go Predator Energy Drinkiem. Chociaż Urusowi brakuje czasami na boisku piątej klepki, to olbrzymiego talentu do zdobywania bramek nie sposób mu odmówić. W barwach Liverpoolu zagrał w 133 spotkaniach, zdobył 82 bramki, dołożył do tego 46 asyst, aż 25 żółtych kartek i jedno pogryzienie rywala. Gdyby nie transfer do Barcelony, zapewne liverpoolskie statystyki tego drapieżnika byłyby jeszcze ciekawsze.
Styl gry Suareza przypomina dziką pumę, która rzuca się do gardła obrońcom i walczy o każdy skrawek boiska, a od strzelenia gola zależy jej przetrwanie. Można go kochać, można nienawidzić, ale nie da się przejść obok reprezentanta Urugwaju obojętnie.