Niedoszły projekt utworzenia Superligi miał wynieść pod niebiosa jej twórców, z Realem Madryt na czele, a
tymczasem dwoma klubami które najmocniej skorzystały na tym rokoszu są PSG i Bayern Monachium, czyli ci, którzy od razu odmówili separatystom i nie włączyli się do krytykowanego projektu. Kibice z całego świata prześcigali się w chwaleniu tych klubów, posuwając się nawet w swoim entuzjazmie do nazywania ich „Robin Hoodami”, którzy chcą się dzielić z biedniejszymi, a także chwaląc wysiłki paryżan i monachijczyków w „ratowaniu futbolu”. Mówi się, że w futbolu „jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz” i gdyby to wyświechtane porzekadło było prawdą, to faktycznie PSG miałoby prawo chwalić się tym, że nie dało się nabrać na ułudę elitarnych rozgrywek dla bogaczy. Czy jednak faktycznie prezesowi mistrza Francji, Nasserowi Al-Khelaifiemu, chodziło w tym wszystkim o dobro futbolu? Czy jednak o portfel swój i swoich mocodawców?
Nie strzelać do własnej bramki
Jednym z pierwszych głosów krytycznych, który pojawił się chwile po doniesieniach o powstaniu Superligi, był ten piłkarza Paryżan, Andera Herrery. – Zakochałem się w futbolu ludowym. Futbolu należącym do kibiców. W tym marzeniu, że mój ukochany zespół kiedyś zmierzy się z najlepszymi. Jeżeli ta Superliga faktycznie się wydarzy, te marzenia umrą. Skończą się sny kibiców mniejszych zespołów, że na murawie wywalczą sobie prawo gry w kluczowych rozgrywkach. Kocham futbol i nie mogę milczeć. Wierzę w poprawioną Ligę Mistrzów, ale nie w bogaczy kradnących coś, co stworzył lud. Kradnących najpiękniejszy sport na świecie – stwierdził Bask.
Te piękne słowa pewnie miałyby większe znaczenie, gdyby nie wypowiedział ich zawodnik klubu, który miał najwięcej do stracenia w związku z projektem Superligi. Pod względem czysto sportowym: jaki interes ma PSG w podłączaniu do finansowej kroplówki swoich największych, ogromnie zadłużonych rywali, jak Barcelona czy Real Madryt? Przepastne portfele i brak debetu na koncie są jednymi z głównych atutów Paryżan w perspektywie kolejnych lat. Słabsi rywale to mniejsza konkurencja na rynku transferowym, możliwość sprowadzania lepszych piłkarzy za mniejsze kwoty, a co za tym idzie szansa na stanie się hegemonem i osiągnięcia tego, co jeszcze nigdy się PSG nie udało – wygrania Ligi Mistrzów. Rozgrywek, których rozwój, nawet jeśli ostatecznie to nie klub z Francji będzie sięgał po puchar, jest w żywotnym interesie „Robin Hooda” Al-Khelaifiego, właściciela konglomeratu mediowego BeIn Sports, który jest właścicielem praw do transmisji tych rozgrywek na wielu rynkach i regularnie wpompowuje miliardy euro do UEFA. Psucie własnego produktu po prostu nie leży w ich interesie. A biorąc pod uwagę fakt, że na swojej wierności prezes PSG jeszcze wzmocnił swoją pozycję w europejskich strukturach, podbijając serce szefa UEFA Aleksandra Ceferina, na pewno było warto.
– Nasser, dziękuję ci całym sercem. Pokazałeś, że respektujesz futbol i jego wartości. Jesteś wielkim człowiekiem – powiedział Al-Khelaifiemu Ceferin, który w tym samym wystąpieniu nazwał secesjonistów „wężami”. Szef PSG zyskał całkiem sporo, biorąc pod uwagę, że… po prostu nic nie zrobił. A warto zauważyć, że właściwie nie miał innej opcji – jego szefem jest emir Kataru, państwa, które w przyszłym roku organizuje piłkarski mundial i jest tak powiązane siecią interesów z działaczami FIFA i UEFA, że w żadnym wypadku nie mogłoby sobie pozwolić na wystąpienie przeciwko nim.
Wygrać nie tylko wizerunkowo
Z czterech zespołów pozostających na placu boju w tej edycji Ligi Mistrzów, to Paris Saint-Germain może już się ogłosić zwycięzcą pod względem wizerunku i skutecznego bronienia swoich partykularnych interesów. To jednak dla tego klubu za mało – projekt musi się obronić pod względem sportowym, a tutaj sytuacja nie jest oczywista. Dziesięć lat katarskich rządów na Parc des Princes nie przyniosło ani jednego europejskiego trofeum, a w tym sezonie nawet dominacja na krajowej arenie stoi pod znakiem zapytania – na cztery kolejki przed końcem rozgrywek liderem Ligue 1 jest Lille, a szanse na tytuł zachowują też AS Monaco i Lyon. Paryżanie będą musieli połączyć skuteczną grę w półfinałowym dwumeczu LM z brakiem jakichkolwiek potknięć na krajowej arenie. The Citizens mogą być już spokojni o mistrzostwo Anglii i rzucić całe siły na wymarzony podbój Europy. Według ekspertów, to może przeważyć szalę: kurs w firmie Totolotek na wygraną Manchesteru City w pierwszym spotkaniu to 2.26, a za złotówkę postawioną na gospodarzy można zarobić 2,97 zł (minus podatek). Bukmacherzy Totolotka wierzą też, że to właśnie ta para półfinałowa wyłoni ostatecznego zwycięzcę tegorocznej Ligi Mistrzów: faworytem do zgarnięcia trofeum jest Manchester City (kurs 2.35), ale na drugim miejscu jest PSG, z kursem równym 4. Real Madryt i Chelsea są niżej oceniane.
Dlaczego szanse PSG, które w ćwierćfinale wyeliminowało obrońców tytułu z Monachium, są mniejsze niż angielskiego zespołu? Oprócz większego zaangażowania w walkę ligową, trzeba zwrócić uwagę na to, że chociaż Paryżanie mają lepsze indywidualności, są po prostu trochę słabszą drużyną. Jeśli Neymar czy Mbappe będą mieli „dzień konia” – szanse PSG wzrosną. Wciąż jednak w dwumeczu, w którym zadecydują niuanse, kluczowe może się okazać doświadczenie trenerów. A to Pep Guardiola w ostatnich kilkunastu latach pokazał, że skuteczności w zdobywaniu trofeów inni mogą mu pozazdrościć. Na liście najbardziej utytułowanych szkoleniowców przegrywa już tylko z Sir Alexem Fergusonem, Mirceą Lucescu, Jockiem Steinem i Walerym Łobanowskim. Żeby zebrać kolekcję 30 trofeów, potrzebował tylko 13 lat. W tym samym czasie gablota prowadzącego obecnie PSG Mauricio Pochettino wzbogaciła się o jedno, jedyne trofeum – Superpuchar Francji. Argentyńczyk umie jednak skutecznie pokrzyżować szyki bardziej utytułowanemu rywalami, o czym Guardiola boleśnie przekonał się dwa lata temu, kiedy porażka z prowadzonym przez Pochettino Tottenhamem pozbawiła go szans na wygranie Ligi Mistrzów. Czy na boisku mogą być widoczne echa niedawnego zamieszania z Superligą i tego, że oba rządzone przez szejków kluby miały diametralnie różne podejście do sprawy? Guardiola nie zostawia wątpliwości: – Ludzie wypuszczają różne oświadczenia, my dajemy swoje opinie, ale po tym nie możemy zrobić nic więcej. Przedstawienie musi trwać. Jak każą nam grać więcej, będziemy grać więcej. Wymyślą mundial z 56 zespołami, moi piłkarze też będą w nim uczestniczyć. Moją robotą jest jak najlepsza gra, sprawienie, żeby piłkarze grali z poświęceniem i zdobywali jak najwięcej trofeów – mówił trener. Jedno jest pewne: ani do jego gabloty, ani do gabloty Pochettino, ani nawet Florentino Pereza w najbliższym czasie raczej nie dołączy puchar za wygranie Superligi. Za to gdyby UEFA wprowadziła nagrody za hipokryzję, to nazwanie prezesa PSG „Robin Hoodem futbolu” na pewno by na nią zasługiwało.