Koncertowa propozycja sobotniego wieczoru w Kawałku, mogłaby być rozpatrywana dwojako. Po pierwsze, czy jest w ogóle sens odgrzewać niegdysiejsze hity, które nigdy nie świadczyły o wysmakowaniu, oficjalnej sceny muzycznej PRLu? Po drugie, w jakiej formie są niedobitki dinozaurów polskiego rocka? Nie ważne jakie triumfy świecił Oddział Zamknięty. Nie ma żadnego znaczenia to, że piosenki jak „Andzia i ja”, „Twój każdy krok”, czy „Debiut” cieszą ucho zagorzałych fanów. Istotnym jest to, czy w rock'n'rollu istnieje coś takiego jak granica wstydu?
Nie!
Przygotowanie występu Jary OZ, robiło wrażenie. Akustycy i techniczni uwijali się jak w ukropie, żeby scena spełniała wymagania prawdziwych gwiazd. Oprócz Jarego w skład zespołu wchodzą przecież Krzysztof Zawadka (gitara starego Oddziału) i Zbyszek Bieniak (wokalista formacji w latach 80.). Resztę składu dopełnili muzycy współpracujący z Jarym od lat w jego Jary Band.
Solidne brzmienie, dobry sprzęt i obsługa sceniczna sugerowały, że po pieczołowitych przygotowaniach odbędzie się coś nadzwyczajnego. Zabrzmi koncert, który powali na kolana i stanie się wielkim powrotem żyjących na marginesie dinozaurów. Muzycy udowodnią, że medialny niebyt nie oznacza wcale artystycznej emerytury. Napięcie rosło po to, by zabrzmiały pierwsze ogniskowe akordy do piosenki „Ich marzenia”. G – dur, D - dur i C - dur - jakież to porywające! I jeszcze ten tekst sprzed ponad trzydziestu lat, wyśpiewany z niemałym przejęciem przez blisko sześćdziesięcioletniego lidera. Pobłażliwy uśmiech sam cisnął się na usta.
Geriatria udająca młodzież, proklamująca buntownicze teksty o poziomie uwrażliwionego na niesprawiedliwość świata licealisty, mogłaby się obronić. Byłoby to możliwe tylko wtedy, gdyby warstwa muzyczna proponowała coś wiekopomnego, niebanalnego i odznaczającego się wyjątkowym charakterem. Chyba każdy miłośnik polskiego rocka zna większość przebojów Oddziału Zamkniętego i wie, że w przypadku tej orkiestry trudno mówić o kunszcie kompozytorskim. Zabrakło ogniska i drewnianej podłogi, aby potupaja mogła odbyć się we właściwych warunkach.
Tak!
Pomijając "treściwość" i "artyzm" repretuaru Jarego z kolegami, trzeba podkreślić, że w przypadku tych dinozaurów nie ma mowy o fuszerce. Wspomniane pieczołowite przygotowania sceny, nie były bezzasadne. Dinozaury pokazały klasę wykonawczą. Pierwsza część koncertu upłynęła przy dźwiękach gitar akustycznych. Hity jak „Świat rad”, „Na to nie ma ceny”, czy „Debiut” zachwyciły publiczność innym od oryginału aranżem. Muzycy przeplatali hiciory nowymi kompozycjami, zapowiadającymi nadchodzącą pytę. Oczywiście musiały zabrzmieć także charakterystyczne dla polskiego rocka ballady rozliczeniowe.
Publiczność wspierała Jarego i Bieniaka prawdziwym chórem zjednoczonych gardeł.
Druga część wieczoru wybrzmiała już w pełni wymiarowo – z prądem. Na to czekali słuchacze. „Twój każdy krok” poderwał posiwiałą młodzież pod scenę i w klubie rozkręciła się prawdziwa rock'n'rollowa impreza. Niektórzy starali się nawet potańczyć w parach. Inni fani Oddziału, którym czas wplótł we włosy srebrzyste pasma, wygładził „zaczes” i odprasował kanty, starali się uwiecznić fragmenty występu swoich dinozaurów za pomocą telefonów komórkowych. Party trwało do późnej nocy.
Support dał ognia
Należy zwrócić uwagę na zespół, który supportowal Jarego i spółkę. Grupa Out zaprezentowała swoje wersje najbardziej znanych kompozycji hard rocka. Jeśli już odwoływać się do mistrzów gatunku, to należy to robić z szacunkiem. Kwartet ze Słupska poszedł nawet o krok dalej. Muzycy ze zwykłego odgrywania cudzego repertuaru, uczynił prawdziwą sztukę. Rzadko słyszy się tak solidne brzmienie i zgranie nawet w gronie starych wyjadaczy. Muzycy pochwalili się także swoją pomysłowością, bo kompozycje choćby Joego Bonamassy „The ballad of John Henry”, „Noc komety” Budki Suflera, czy niestandardowa wersja „Balck dog” Led Zeppelin - robiły wrażenie.
Komiczni rockmani
Wieczór udał się znakomicie. Gitary zabrzmiały soczyście. Publiczność rozpromienionymi licami, oklaskami i okrzykami pełnymi zachwytu, dawała znak, że bawi się nad wyraz świetnie. Nie zauważała dysonansu, ani śmieszności nobliwych rockmanów wykonujących banalne songi. Liźnięta upływem czasu twarz lidera głównej formacji wieczoru, nadal wykręcała się w scenicznej manierze. Rączki śmigały po gryfie w prostych układach akordowych, ale poczynania „grupy rekonstrukcyjnej” Jary OZ mogły zachwycić tylko zagorzałych fanów.