Jak to się stało, że tak niespodziewanie zmienił się tytuł spektaklu? Mieliśmy zobaczyć „Dwie kobiety" Doris Lessing, a zobaczymy „Bezwietrzne lato" Doroty Wójtowicz.
- Po prostu rozwinęliśmy pomysł. „Dwie kobiety" były bazą, z której wychodziliśmy. W trakcie improwizacji aktorskich sztuka zaczęła nabierać nowego, naszym zdaniem, ciekawszego wymiaru. Zaczęliśmy wzbogacać ją o inne teksty kultury. Powstał zupełnie nowy spektakl oparty na fragmentach wielu dzieł.
Do treści jeszcze przejdziemy. Chciałbym na początku zapytać, czy koszalinianie mogą spodziewać się jakichś nietypowych rozwiązań wizualnych na scenie?
- Moja scenografka, Karolina Fandrejewska, zawsze przygotowuje rzeźby. Myśli szerzej, stara się, żeby scenografia nie była oczywistym skojarzeniem typu: kanapa, krzesło, stół. Zastanawiałyśmy się nad tym, jak z twardej konstrukcji stworzyć morze i jak jednocześnie zastosować język abstrakcji. Zależało nam na tym, aby tekst oderwać od rzeczywistości, unieść go nieco nad ziemię. Abstrakcyjna scenografia „wpuszcza" nieco powietrza w tę przestrzeń. Dodatkowo mamy oprawę świetlną przygotowaną przez Paulinę Góral, która buduje instalacje przestrzenne. Pracujemy obrazem, chcemy ożywić zastane formy, ale jednocześnie opowiadamy o ludziach.
Jaka to jest historia?
- To opowieść o dwóch przyjaciółkach, które znają się od zawsze i uwielbiają się od zawsze. Wszystko dzieje się u nich symetrycznie, w podobnym czasie wychodzą za mąż, zostają matkami, jednak ciągle brakuje im pełni. Zewnętrzny świat im nie wystarcza, zaczynają więc szukać harmonii w związkach romantycznych ze swoimi najbardziej idealnymi cząstkami, czyli synem tej drugiej, na krzyż. Nie są to związki kazirodcze, tylko relacje młodych chłopaków z przyjaciółką matki.
Temat dość odważny. Co skłoniło Panią do takiej fabuły? Czy nie kryje się za tym jakaś próba moralizatorstwa?
- Bardzo bym nie chciała, przekazywać widzowi czegokolwiek na siłę. Zależało nam na tym, aby poruszyć temat trudnej relacji międzyludzkiej, która jest absolutnie niejednoznaczna. Nie możemy jej pochwalić, ani zganić. Jest na tyle wielopłaszczyznowa, że tak naprawdę od widza zależy, jaki stosunek moralny będzie miał do tej historii. Chcemy nakłonić go do refleksji nad pytaniem czy kultura - czyli to wszystko, co nam wpojono jeśli chodzi o wartości moralne i etyczne - jest ważniejsza od prawa natury, rozumianego jako siłę miłości i pierwotne ludzkie instynkty. Dołożyliśmy wszelkich starań, żeby linia historii i emocji, była otwarta na interpretację z różnych stron, tak aby nie było możliwym znalezienie jednej odpowiedzi.
Niech Pani opowie o tym jak wygląda praca z aktorkami, bo to od nich wszystko się zaczęło.
- Są fenomenalne i mówię to bez egzaltacji. Żanetta Gruszczyńska - Ogonowska i Beata Niedziela, to wspaniałe, twórcze, inteligentne, zaangażowane w pracę aktorki. Bardzo mądrze podchodzą do zaproponowanego tematu. Pracują wnikliwie, z rozmysłem, jakiego zawsze by się chciało od aktorów. Niesamowitym dla mnie było to, że już podczas pierwszych spotkań, pierwszego czytania, czuć było, że są to wielkie osobowości teatralne. Na scenie partnerują im gościnnie Robert Wasiewicz i Filip Kosior, dwaj młodzi, świetnie zapowiadający się aktorzy, którzy od razu znaleźli wspólny język z dziewczynami. Starałam się tak prowadzić aktorów, żeby każdy z nich mógł dojrzewać w tej historii po swojemu, we własnym rytmie i tempie. To się doskonale sprawdza, kiedy ma się tak świetnych partnerów o wielkiej wrażliwości i mądrości. To wzbogaca spektakl.
Na zakończenie muszę zadać może i tendencyjne pytanie, ale warte zadania. Jak Pani czuje się w Koszalinie?
- Cały czas jestem w pracy, więc nie bardzo miałam okazję poznać miasto, jednak zaskoczył mnie spokój i zupełnie inny zapach powietrza niż w Warszawie. Tu jest odczuwalna przestrzeń, oddech, inne tempo życia i pracy. Pamiętam, że kiedy weszłam na tutejszą, drewnianą, szlachetną scenę poczułam, że w to miejsce idealnie wpisze się historia przesycona solą i morskim powietrzem. Tutaj można pozwolić sobie na opowieść o jakości życia.
Dziękuję za rozmowę.