Dość długo znosiłem fakt, że prezydent Duda łamie zasady savoir vivre. W zasadzie nie obchodziło mnie to, że jako najważniejsza osoba w państwie powinien być przykładem do naśladowania,na przykład dla młodzieży. Całując Polki w dłoń pod gołym niebem, czy też panie na oficjalnych spotkaniach nie był jednak dobrym przykładem. Popełniał faux pas, które puszczałem mimo uszu. Gdy jednak prezydent podczas uroczystości na Westerplatte nie podał ręki premier uznałem to za gest czysto polityczny.
Podawanie ręki zawsze, ale to zawsze bez względu na to czy jest to ceremoniał dyplomatyczny, etyka biznesu lub też najzwyklejsze dobre wychowanie polega na tym, że osoba ważniejsza (starsza, stojąca wyżej w hierarchii ) pierwsza wyciąga rękę na powitanie.
W dyplomacji tak jak w savoir vivre robi się dobrą minę do złej gry. Duda o tym zapomniał. Mógł choć przez chwilę być prezydentem wszystkich Polaków. A tak swym gestem podkreślił, że pochodzi z innego obozu politycznego. Za nic miał fakt, że podanie dłoni to nic innego jak symbol pokoju.
W kościele katolickim - tak przecież bliskim sercu Dudy - gdy kapłan nawołuje: „przekażmy sobie znak pokoju” ludzie ściskają ręce… Jak zatem określić „gest Dudy”? Można zgodnie z teorię Umberto Eco uznać go za karnawalizację (zakwestionowanie oficjalnych praw i hierarchii) sfery publicznej. Ale można także zachowanie to zakwalifikować jako “grę całym ciałem”, za „teatr osobisty i towarzyski”, czyli za to wszystko co Francuzi zdążyli już nazwać “pipolizacją”. Mi, bliższe jest to drugie określenie, które sprowadza merytoryczną dyskusję do przerysowanej polemiki. A to Dudzie się udało.