Przy Filharmonii Koszalińskiej w miniony weekend pojawiły się łabędzie. Nie są to jednak zwykłe ptaki, a ich wizerunki - stworzone ręką Cukina. Na rozdzielnicy prądu prężą swoje białe szyje ku uciesze przechodniów. Spotkaliśmy się z Cukinem właśnie w tej scenerii. Na ławce w parku, lustrując kątem oka zachowanie odbiorców, autor malowidła opowiedział co nieco o sobie.
Działasz na polu sztuki, która ingeruje w przestrzeń publiczną. Streetart za galerię traktuje mury miast. Czy uważasz, że Koszalin to dobre miasto do tego typu twórczości?
- Specyfika tej sztuki pozwala dostrzec wiele możliwości w codziennym otoczeniu. Wszędzie widzę miejsca, gdzie można by coś namalować. Jeżdżę po Koszalinie rowerem i wypatruje ciekawe przestrzenie, ale niestety nie wszędzie jest to dozwolone. Jednak z drugiej strony pełno jest takich ścian, które są oblepione starymi plakatami i można by to zmienić, ale niestety malować nie można, bo potrzebna jest zgoda jakichś urzędników.
Oczywiście nie wszystkich to odstrasza, bo można przecież stworzyć dzieło nielegalnie.
- Oczywiście, że tak. Mam w tej kwestii niemałe doświadczenie, ale wolałbym nie wgłębiać się w szczegóły. Przede wszystkim mankamentem takich prac z doskoku, jest brak precyzji. Wiadomo - trzeba się śpieszyć żeby straż miejska nie wlepiła mandatu. Czas i swoboda w działaniu jest moim zdaniem niezwykle ważna, bo ja traktuję taki mural jak pomnik. Coś, co ma upiększyć miasto.
Dlatego udałeś się do koszalińskiego zakładu energetycznego z prośbą o udostępnienie rozdzielnic prądu. Efekt można podziwiać tuż przy Filharmonii Koszalińskiej. Kiedy rozmawialiśmy w weekend o tej akcji wspomniałeś, że masz plany, aby wszystkie „skrzynki”
energetyczne ozdobić malunkiem. Kiedy pojawią się kolejne prace?
- Jest z tym problem. Myślałem, że jak zobaczą efekt, to będę mógł pracować codziennie. Już się napaliłem. Okazało się, że wszystko wymaga cierpliwości. Liczyłem, że już dostanę pozwolenie na kolejne „skrzynki”, ale taką decyzję musi podjąć odpowiednia osoba, a pismo musi przejść przez kilkanaście biurek. Poza tym oni mają inne sprawy na głowie - co rozumiem - rachunki itp. Myślałem, że dostanę decyzję od ręki, bo oferuję swoją pracę przecież za darmo. No, ale niestety muszę czekać a szkoda, bo teraz mam dużo czasu i mógłbym w tydzień z dziesięć takich „skrzynek” pomalować.
Dlaczego tak bardzo ci zależy na tym, aby w ten sposób upiększyć miasto?
- Jest lato. Ludzie przyjeżdżają nad morze, niektórzy jak mają jakąś przesiadkę, to pójdą na spacer do centrum miasta i co? Mogą sobie najwyżej katedrę obejrzeć. A przecież każda katedra wygląda w sumie tak samo. Kiedyś widziałem nawet widokówkę z Koszalina, gdzie było zdjęcie Atrium. To już przesada. Żeby centrum handlowe było jedną z atrakcji miasta? Myślę, że stworzenie np. takiej trasy miejskich murali, było by dużo ciekawsze.
Jednak nie jest łatwo zdobyć pozwolenie na takie działania twórcze.
- Ja przede wszystkim się nie znam. Nie wiem gdzie pójść, z kim rozmawiać. Teraz udało mi się w zakładzie energetycznym. Ale, żeby móc pomalować ścianę budynku legalnie, to już nie wiem kogo prosić o pozwolenie. Ja jestem od malowania. Fajnie by było, gdyby udało się stworzyć taką grupę. Ktoś załatwi pozwolenie, ugada urzędników, a ja przygotuję projekt i namaluję mural. Boję się, że już niedługo przyjdzie zima i co? Będę mógł co najwyżej bałwany sobie lepić i to nielegalnie.
Łabędzie w parku przyciągają uwagę. Wiele osób robi sobie z nimi zdjęcia. Masz jakiś klucz do tego, aby twoje prace podobały się właściwie każdemu odbiorcy?
- To zawsze jest kompromis. Łabędzie są świetnym przykładem, bo z jednej strony podobają mi się, ale są też wzorem bezpiecznym i uniwersalnym. Wiem, że nie wszystkie moje pomysły przypadły by większości do gustu. Dobór tematu musi być przemyślany. Chcę, żeby moje murale podobały się zarówno pięciolatkom jak i osobom w wieku 100+.
Jak to wyglądało kiedyś. Czy mały Cukin od zawsze przesiadywał nad kartką z całym arsenałem kredek i flamastrów, czy dopiero kiedy zetknąłeś się ze streetartem zacząłeś tworzyć?
- Od zawsze coś rysowałem. W szkole nauczycielki zabierały mi zeszyty, bo zaczynały się rysunkami, a dopiero gdzieś na końcu była wzmianka o temacie lekcji. Później te same nauczycielki prosiły mnie w czasie przerwy, żebym coś im narysował. To było sprytne, bo tylko tak mogły mnie usadzić w jednym miejscu, żebym nie biegał. (śmiech). Doczekałem się nawet własnej gabloty z moimi pracami w szkole. Brałem udział w jakiś konkursach, zapraszali mnie do szkół plastycznych, ale nie skorzystałem. Nie chciałem, żeby mi ktoś narzucał jak i co mam malować.
Czyli nie mas żadnego wykształcenia plastycznego?
- Kiedyś w telewizji usłyszałem takie określenie „profesjonalna amatorszczyzna” i myślę, że to idealnie pasuje do mojej twórczości.
Oprócz wcześniejszych nielegalnych i teraz legalnych działań w przestrzeni miejskiej, malujesz na zamówienie w domach klientów. Jest to chyba intratne zajęcie. Czy się mylę?
- Od 15 lat się tym zajmuję. Zaczęło się o tego, że ktoś poprosił mnie o malunek. Potem to się rozniosło pocztą pantoflową. Przyszły propozycje z klubów, jak i od innych osób prywatnych. Z tej działalności da się przeżyć, ale nie wyżyć. Musiałem znaleźć normalną pracę, a po godzinach dorabiać malując. Zdecydowanie gorzej jest zimą, bo w tym okresie ludzie raczej nie robią remontów. Wtedy praca od 7:00 do 15:00 się przydaje.
Powiedz o swoich marzeniach twórczych. Oprócz dużego murala, podobno chciałbyś pomalować gitarę?
- Tak, to już niedługo nastąpi. Mam już gitarę do pomalowania, co prawda akustyk, ale za to ma tę kobiecą talię (śmiech). Malowałem róże rzeczy, ale np. marzy mi się teraz ozdobienie lodówki.
Czy masz jakichś swoich mistrzów? Są jacyś artyści, których podziwiasz?
- Kurcze nie mam pamięci do nazwisk. Raczej poruszają mnie pojedyncze prace różnych twórców. Poza tym z wiekiem to wszystko się zmienia. Niedawno zrozumiałem, jak np. w galerii wisi obraz, gdzie na płótnie znajduje się tylko jedna kreska. Kiedyś się z tego się śmiałem. Teraz już rozumiem, że w malowaniu przechodzi się etapy. Kiedy osiąga się już pewien poziom, to wszystkie te trójwymiary itp. przestają być autentyczne. Czasem wystarczy ta
jedna kreska, postawiona w tym konkretnym punkcie i mówi znacznie więcej niż cała kompozycja.
Murale w innych miastach Polski są już powszechnym elementem kultury miejskiej. Jak uważasz dlaczego tak jest, że w Koszalinie to dopiero pączkuje?
- Sam tego nie rozumiem. Dzwonią do mnie ludzie z innych miast, proponują, żebym coś namalował, coś dla nich zrobił, a w Koszalinie cisza. Nie wiem, może nie mają numeru telefonu?
Oby udało się rozruszać Koszalin. Powodzenia i dziękuję za rozmowę.