Sprawcami całego zamieszania byli muzycy z północy Europy, którzy przywieźli ze sobą wspaniałą muzykę. Grupa Pocket Corner już po raz drugi odwiedziła Koszalin. Zespół dowodzony przez trębacza Didrika Ingvaldsena wystąpił dwa lata temu w nieistniejącym już lokalu BeWuA przy ul. Piastowskiej. Tym razem to Centrala stała się miejscem prezentacji absolutnego, muzycznego mistrzostwa.
Kwartet wystąpił w dość nietypowym składzie, gdyż zabrakło kontrabasisty. Nie znaczy to jednak, że brzmienie grupy pozbawione było głębi i pulsu. Rolę rytmicznego sidemana doskonale odgrywał młody gitarzysta Aleksander Grønstad. Oprócz nakreślenia energetycznej motoryki, niekiedy zahaczającej o iście czarny groove, wyczarowywał przestrzeń, po której ślizgały się improwizacje dwóch instrumentów dętych.
Już od pierwszych minut występu słuchacze musieli przełączyć swoje myślenie o muzyce na nieco inne tory. Bardzo oszczędne w melodykę tematy, były szybko rozkładane na części pierwsze w szaleńczych popisach free jazzowego kunsztu. Dekonstrukcja paradoksalnie spajała muzyków, którym muzyczna wolność widocznie i słyszalnie dodawała skrzydeł.
Z utworu na utwór solowe oraz zespołowe improwizacje stawały się coraz bardziej śmiałe i nieprzewidywalne, co wcale nie jest oczywiste, gdyż formuła free sięga przecież lat 50. ubiegłego wieku. Zespół Pocket Corner pokazał jednak, że wrażliwość i muzyczna inteligencja pozwalają muzykom „wycisnąć” nawet z najbardziej zastygłej stylistyki świeżość. To niestety wciąż koszalińskim muzykom sprawia ogromne problemy.
Duet lidera grupy i saksofonisty Glenna Brun Henriksena perfekcyjnie rozpędzał całą machinę dźwiękowych poszukiwań. Niekiedy muzycy przerzucali sobie motywy, przekomarzali się, a nawet uskuteczniali prawdziwą muzyczną kłótnię. Zabawy formą przybierał na sile, co skumulowało się w utworze „Female insect”, gdzie koleżeński spór o dominację przybrał formę wzajemnego, prześmiewczego naśladowania swoich solowych partii.
Nie sposób pominąć doskonałej gry perkusisty Ståle Birkelanda. Na pierwszy „rzut ucha” zachwycał arcymisrzowską techniką. Jednak nawet najbardziej szarlatańskie zbiegi bębniarza byłyby niczym, gdyby nie genialne wyczucie kompozycji, nastroju i kierunku improwizacji kolegów z zespołu. To właśnie Brikeland otrzymał najpotężniejsze owacje, kiedy to na zakończenie koncertu lider przedstawiał muzyków.
Choć wieczór wypełniła muzyka wymagająca, to zespół został bardzo ciepło przyjęty, nawet przez tych, którym free jazz nie do końca pasuje.