Ustawa jest przez opozycję i organizacje pozarządowe potocznie zwana ustawą inwigilacyjną. Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich przyznał, że zgodziłby się z opinią, że nowelizacja to „zainfekowanie polskiego internetu koniem trojańskim totalnej inwigilacji”.
W największym skrócie zmiany, które wprowadza to: służby będą mogły sprawdzać, gdzie się logujemy i na jak długo. Kontrola operacyjna ma polegać na: podsłuchu; podglądzie osób w „pomieszczeniach, środkach transportu lub miejscach innych niż publiczne”. – Od teraz, każdy kto ma telefon komórkowy z możliwością nagrywania wideo będzie mógł być nie tylko podsłuchiwany ale i podglądany. I to zdalnie – wyjaśnia poseł Gawłowski.
Kontrola operacyjna to również przegląd korespondencji i przesyłek. Dane telekomunikacyjne to: informacje czyj jest numer telefonu komórkowego, wykazy połączeń, dane o lokalizacji telefonu i numer IP komputera. Służby sięgają po nie w każdej niemal sprawie - bez względu na wagę przestępstwa. Łączny czas kontroli nie może przekroczyć 18 miesięcy (nie dotyczy to kontrwywiadu).
Nowelizację przygotowali posłowie Prawa i Sprawiedliwości. Protestowała cała opozycja, Rzecznik Praw Obywatelskich, Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, Krajowa Rada Sądownictwa, Rada do spraw Cyfryzacji, Naczelna Rada Adwokacka, Krajowa Rada Radców Prawnych i organizacje pozarządowe.
Najbardziej krytykowano zapisy o udostępnianiu adresów odwiedzanych stron w internecie, wpisów w wyszukiwarce i adresów mejlowych.
Według organizacji pozarządowych nowelizacja pozwala na śledzenie przez służby danej osoby za pomocą nadajnika GPS (bo obserwacja w miejscach publicznych nie wymaga zgody sądu).