Informacja dotycząca polityki plików cookies:
Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Podczas koncertu Kobranocki nie zabrakło największych przebojów zespołu: "Hipisówki" czy "Kocham Cię jak Irlandię", przy których publiczność bawiła się, co zrozumiałe, najlepiej. Cytując "klasyków" - przede wszystkim lubimy to co znamy. Tak było i tym razem.
Kobranocka to jeden z ważniejszych polskich zespołów przełomu lat 80. i 90. Widać, że podobnie jak wiele kapel "obciążonych dziejowo", grupa ta nie może wyjść z cienia własnych dokonań. I chyba nic złego w tym nie ma, bo nikt z przybyłych do Kreski nie oczekiwał Kobranocki XXI wieku.
Wszyscy świetnie się bawili, choć koncert zgromadził niespełna czterdziestkę widzów. Zespół zagrał Wszystko "co najważniejsze" z własnego repertuaru. Nawet atrakcyjny niegdyś, a obecnie "atrakcyjnie szybki" Kazimierz z powodzeniem udzielał się Wokalnie. A coverowe kawałki Tiltu czy Republiki tylko podgrzały i tak już gorącą atmosferę.
Połowa zagranych numerów to rzeczy dynamiczne, melodyjne i proste, punkrockowe zarówno muzyczne, jak i tekstowo, Ale pewnie Kobranocka nie byłaby Kobranocką, gdyby zrezygnowała z ballad w starym stylu. To szczere kawałki z krwi i kości, zagrane przez zespół, który "gra swoje" bez względu na mody.
Mogą nie lubić ich media, mogą ich nie witać z otwartymi ramionami wytwórnie, ale Kobranocka to jeden z tych składów, które bez problemu poradziłyby sobie bez kontraktów i promocji. Wystarczyłyby koncerty jak ten w Kreślarni. Zagrane bez cienia zblazowania, na pełnym gazie i z zaangażowaniem godnym młodych ludzi, choć panowie z "bandy Kobry" do młodzieniaszków nie należą. I nikomu nie wolno się z tego śmiać.