Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności. Zamknij.
Koszalin, Poland
kultura

Zapachniało Ameryką

Autor Robert Kuliński/ fot. Art Rut 28 Marca 2015 godz. 11:03
Występ grupy Plum w Clubie 105 nie przyciągnął tłumów, co wcale nie było zaskoczeniem. Muzyka zespołu nie jest propozycją dla miłośników coverów i koncertów w formacie metalowego karaoke, jakie z reguły w naszym mieście odnoszą sukces frekwencyjny.

Nie zabrzmiały także sprawdzone efekciarskie chwyty, typu popisy wirtuozerii, które przynajmniej część koszalinian uznaje za najważniejszy element muzyki granej na żywo. Grupka  około czterdziestu osób uczestniczyła za to w koncercie, który pokazał, że istnieje coś więcej niż  hołubione  przez rodzimych muzyków nu metal, czy grunge. Zespół Plum zaprezentował zupełnie inne brzmienie i spojrzenie na

„rokendrolowe” show.

Dziesięć zawartych i szalenie energetycznych kompozycji przywołało skojarzenia z kultową amerykańską wytwórnią Amphetamine Raptile. Nie zabrakło także melodyki czerpiącej z brzmień nowoczesnego indie rocka. Całość została zaserwowana  charakterystycznym dla grupy Plum stylem, odznaczającym  się niezwykle płynną motoryką.

Jedyny mankament minionego wieczoru to niedostateczne nagłośnienie wokalu. Mimo tego  formacja Plum zaprezentowała się na scenie świetnie. Bez  zbędnego zagajania publiki, muzycy odegrali bardzo energetyczną pigułkę powalającą  na kolana  swoim rozmachem.

Obok premierowych kawałków zabrzmiały także znane  kompozycje, jak „Mental crap”, czy zagrany na bis „0 p.m.” . Oczywiście trudno w przypadku Plum mówić o nowatorstwie, bo źródła twórczości grupy sięgają  stylistyki już ogranej, ale trio ma coś, co wyróżnia  skład na tle większości gitarowych orkiestr - to własny, oryginalny charakter.

Doskonałe wyczucie  formy rockowego utworu zachwyciły słuchaczy  zmienną dynamiką i ładunkiem zatęchłego brudu. Pikantna,  kąsająca  „żyletowatą” barwą  gitara zgrywała się idealnie z  dudniącym, siermiężnym basem. Kontrasty zespalały się w  tak monolityczny kształt, że nie sposób powiedzieć, aby

czegoś  zabrakło.

Sami muzycy doskonale czuli się na scenie, która dla gitarzysty Rafała Piekoszewskiego pod koniec wieczoru okazała się zbyt mała. Zagrał ostatnie  takty „Corneliusa” w  gronie słuchaczy, pod  klubową estradą. 

Koncert był zagrany wyśmienicie. Nieobecni mają czego żałować. Zachęcamy do obejrzenia galerii .   

Następny artykuł