Nie można powiedzieć, aby miniony wieczór był sukcesem frekwencyjnym. Być może dlatego, że tym razem koncert był w pełni symfoniczny. Muzycy jako jeden zwarty zespół wykonali dzieła mistrzów bez żadnego solisty. Absolutnie nie był to mankament, bo wcale nie odbiło się to na różnorodności repertuaru.
Na początek Uwertura „Polonia” młodego Wagnera, upojonego atmosferą ojczyźnianych tęsknot polskiej emigracji, wybrzmiała piękną melodyką i lekkością. Pobrzmiewały fragmenty pieśni „Trzeci maj”, patriotyczna utwór Kurpińskiego „Litwinka”. Całość ozdobiona ludowymi, nadwiślańskim akcentami wybrzmiała doskonałą formą odświeżonego składu orkiestry.
Zespół istotnie był bardzo rozbudowany. Sama sekcja skrzypiec, czy fagotów wypełniła estradę w stopniu znacznym. Wynikało to z tego, że na zakończenie wieczoru muzycy wykonali dzieło monumentalne i pełne rozmachu. Jednak po kolei.
Absolutną perłą wieczoru okazała się kompozycja Tadeusza Szeligowskiego: Koncert na orkiestrę. Kontrasty i kruche konstrukcje pełne niedomówień składały się na szalenie wymagające dzieło, któremu muzycy sprostali wybitnie. Elementy układanki rozsypane w pozorny chaos zachwycały klarującym się obrazem ni to romantycznym, ni awangardowym z wyczuwalnym klasycznym pomrukiem. Urzekająca kadencja skrzypiec w wykonaniu koncertmistrza Agnieszki Tobik wybrzmiała tak doskonale, że trudno było się powstrzymać od uczucia nostalgii i wzruszenia. Piękno najwyższej próby związało się w Koncercie
Szeligowskiego z poruszającą potęgą niuansów brzmieniowych i harmonicznych.
Po przerwie nadszedł czas na monumentalne dzieło, które wymagało od muzyków ogromnego skupienia. Symfonia F - dur „Polonia” na wielką orkiestrę op. 14 Emila Młynarskiego, to absolutny majstersztyk angażujący słuchacza całkowicie. Czytelna melodyka pełna charakterystycznych dla polskiej muzyki figlarności i patosu sprawiła, że orkiestra stała się rzeczywistym zwierciadłem, w którym Polacy mogliby się przejrzeć.
Frank Zacher potrafił nadać dziełu Młynarskiego odpowiedni tor, co świadczy nie tylko o umiejętnościach i talencie niemieckiego dyrygenta, ale także o jego ogromnej wrażliwości muzycznej.
Oklaski dudniły jeszcze długo po zakończeniu koncertu pod sklepieniem sali koncertowej. Należały się absolutnie świetnym muzykom. Dziwne, że nie było owacji na stojąco.