Cieszy fakt, że młodzi twórcy odnaleźli swój język, jakże inny od tych muzyków, którzy15 - 20 lat temu wojowali z etykietką „Polish Jazz”, szturmując ugruntowane standardy stylistczne pod szyldem yass. Coraz częściej można usłyszeć u młodych powrót do klasyki. Szacunek dla dorobku mistrzów i pełne zaangażowanie w
studium techniki instrumentalnej.
Fascynacja świeżego narybku tradycją to oczywiście także okazja do szlifowania swoich umiejętności i wrażliwości. Nie ma w tym nic złego. Młoda scena ma w końcu swoją rozpoznawalną tendencję.
Jedyny zarzut wobec takiej mody wśród młodych muzyków, to właśnie brak młodości w brzmieniu. Tak niestety było też w miniony piątek, kiedy to w Irish Pubie prezentował się Tomasz Chyła Quintet.
Publiczność tłumnie wypełniła lokal. Nie ma się czemu dziwić, gdyż w Koszalinie rzadko można usłyszeć zespoły jazzowe, gdzie liderem formacji jest skrzypek. Nieczęsto zresztą mieszkańcy miasta mogą uczestniczyć w koncertach typowo jazzowych poza dorocznym festiwalem Hanza.
Solidnie wystudiowane kompozycje mistrzów jak Zbigniew Seifert, czy Jan Smoczyński migotały prawdziwym majstersztykiem wykonawczym. Improwizowane solówki poszczególnych muzyków zachwycały biegłością, ale przede wszystkim słyszalną indywidualną kreacją.
Skrzypce lidera grupy wybrzmiewały soczystym dźwiękiem pełnym ciepła i głębi. Sam instrument narzucał też pewne skojarzenia. Dało się słyszeć prawdziwe słowiańską melodykę, a wręcz korzenną śpiewność w tematach wygrywanych przez Chyłę.
Szkoda, tylko że zbrakło drapieżności. Zdawało się, że muzycy hamują swoją żywiołowość na rzecz lirycznej powagi, czy próby nadania muzyce dojrzałego brzmienia. Czy dwudziestoparolatek naprawdę może grać dojrzały jazz? Jedynie Piotr Chęcki - saksofonista na zakończenie bardzo zwięzłego seta, pozwolił sobie na szaleńczą tyradę przekłuwając - niczym szpilka balon - nadętą aurę.
Wieczór przyjemny, choć muzyka raziła zbytnim wystudiowaniem. Niewiele było życia w dźwiękach kwintetu. Jednak zdolności każdego instrumentalisty zasługują na podziw. Uwiera tylko to, że posłużyły do odegrania koncertu, gdzie „jazz” powinno się napisać dużą literą.