Wykonawcy w towarzystwie orkiestry symfonicznej zaprezentowali kolędy w nietypowych opracowaniach. Nie zabrakło także części typowo instrumentalnej, gdzie zabrzmiały arcydzieła baroku i romantyzmu.
Publiczność tłumnie wypełniła salę koncertową, jednak wydawało się, że część słuchaczy w ogóle nie była
zainteresowana muzyką. Niestety, kiedy na rozpoczęcie wieczoru orkiestra pod batutą Eugeniusza Kusa wykonała Concerto grosso g – moll op.6 nr 8 autorstwa Arcangello Corelliego, słychać było pomruki rozmów, a pobłyskujące na widowni ekrany smartfonów nie sprzyjały zanurzeniu się w mistrzowskich i wysmakowanych, jak na epokę baroku, dźwiękach. Trzeba nadmienić, że akustyka sali koncertowej pozwala usłyszeć mamrotanie innego słuchacza oddalonego nawet o kilka rzędów.
Dlaczego tak rozpasana publiczność pojawiła się tego wieczoru w filharmonii? Sytuacja wyjaśniła się, gdy na scenę wchodził Chór Cantate Deo, w skład którego wchodzi około 40 młodych i bardzo młodych wokalistów oraz wokalistek. To podekscytowani rodzice
wykonawców występujących na estradzie, nie potrafili uszanować tych słuchaczy, którzy przyszli wysłuchać czegoś więcej niż występ chóru.
Na scenie pojawili się także soliści. Kiedy zabrzmiały pierwsze takty „Wśród nocnej ciszy” w opracowaniu Jana Maklakiewicza w końcu słuchacze – rodzice zdołali zamilknąć i skupić się na warstwie muzycznej. Zaskakujące, jak najprostsze, banalne melodie w dodatku tak starannie utrwalane od najmłodszych lat w świadomości niemal każdego Polaka, potrafiły wybrzmieć świeżo.
Wspaniały, delikatny głos Katarzyny Tapek kontrastował z nieco ordynarnym barytonem i basem Telińskiego. Gdy śpiewacy przy wsparciu chóru wykonywali kolejne kolędy, z cicha z widowni dało się usłyszeć narastający głos konkurencyjnego "zespołu wokalnego", składającego się z nucących melodie pod nosem.
Największe oklaski zdobyły wykonania „Jingle bells” Jamesa Pierponta oraz „Feliz navidad” José Feliciano. Niektórzy starali się nawet nagrodzić wykonawców owacjami na stojąco. Być może dlatego, że podczas wspomnianej kompozycji Feliciano z widowni zadudniło poklaskiwanie do rytmu, zupełnie jak na imprezie biesiadnej.
Durga część koncertu, w pełni instrumentalna upłynęła już w zdecydowanie innej atmosferze, a to dlatego, że część słuchaczy - rodziców nie wróciła po przerwie do sali koncertowej. Zabrzmiały dwa dzieła prezentujące niemal kanoniczne założenia muzyczne epok, w których powstały.
Na początek fragmenty Suity „Na wodzie” Georga Friedricha Händla będące esencją barokowej ozdobności. Dzieło miało wprawić w zachwyt ówczesnego króla Anglii - Jerzego I i to rzeczywiście było słychać. Koszalińska orkiestra prowadzona przez Eugeniusza Kusa zabrzmiała najwyżej poprawnie.
Natomiast VIII symfonia h – moll „Niedokończona” Franza Schuberta w końcu nadała wieczorowi choć cień powagi. Pomimo, że muzykom nie udało się zagrać idealnie, gdyż pojawiły się drobne problemy z rytmiką, to liryzm Shuberta zawarty w melodii oraz symfoniczny dramatyzm, pozwoliły rozsmakować się w na wskroś romantycznym dziele.