Patryk Pietrzala: Informacje o dołączeniu Szymona Szewczyka do AZS Koszalin pojawiły się w tamtym sezonie. Czy rzeczywiście w poprzednim sezonie było coś na rzeczy?
Szymon Szewczyk: Zgadza się, w poprzednim sezonie rozmawiałem z koszalińskim klubem. W tym samym czasie pojawiła się jednak oferta z Rzymu. Wybrałem tę opcję, ponieważ grałem we Włoszech przez ostatnie cztery lata. Znam tę ligę doskonale i właśnie dlatego postawiłem na Virtus. Sezon nie był może zjawiskowy, bo wróciłem po kontuzji. Podobnie jak we wczorajszym spotkaniu z Energą Czarnymi Słupsk, gdzie wszedłem na parkiet z marszu, mając za sobą lekki trening z rana. Sam czułem, że byłem zagubiony w ofensywie. W obronie nie było problemów, ponieważ graliśmy według prostych zasad. Ciężko zgrać się z pozostałymi zawodnikami po jednych, krótkich zajęciach.
Wrócił Pan do Polski po dwunastu latach. Mógłby Pan porównać 20-letniego wówczas Szymona Szewczyka, do 32-letniego kapitana kadry narodowej?
- Jestem z pewnością starszy i dużo bardziej doświadczony (śmiech). Wracam do polskiej ligi, w której zaszły istotne zmiany, przede wszystkim w dziedzinie marketingu. Powstały wreszcie piękne nowe hale. Zobaczymy jak to będzie wyglądało z mojej strony. Zebrałem cenne doświadczenie w innych ligach, ale nie chcę niczego porównywać. Przyszedłem tutaj trenować i grać. Chcę zbierać jak najwyższe noty w każdym kolejnym spotkaniu.
Pańskim ostatnim klubem był Virtus Roma, proszę opowiedzieć o swojej dyspozycji podczas spotkań w lidze włoskiej.
- Przyszedłem do Rzymu w miejsce Callistusa Eziukwu (były gracz AZS, obecnie gra w Enerdze Czarnych – przyp.red.), z którym rozwiązano kontrakt. Codzienne rehabilitacje, spotkania z lekarzami oraz trenerami miały pomóc mi dojść do formy. Nie wyglądało to tak jak chciałem, bo ciężko wypracować pewność siebie, gdy czegoś brakuje, w moim przypadku zdrowia. Trenowałem indywidualnie. Ćwiczyłem na hali, stadionie oraz siłowni. Teraz zaczniemy zajęcia stricte koszykarskie. Przypomina mi się sytuacja, gdy przyjechałem do Wenecji po meczach w kadrze. Wszystko wyglądało bardzo podobnie. Wybiegłem na parkiet po podróży, niezwykle zmęczony. Zdobyłem wówczas dwa lub trzy punkty. Większość osób kręciła głowami. Na koniec rozgrywek okazało się, że statystycznie rozegrałem jeden z najlepszych sezonów w karierze. Jako beniaminek ligi zajęliśmy ósme miejsce i graliśmy z Mediolanem w fazie play-off.
Czysto teoretyczne pytanie. Nie tak dawno prawa do Pana nabył zespół Oklahoma City Thunder. Jakie procedury musiałyby zostać spełnione i co by się stało, gdyby Sam Presti chciał Pana w swojej drużynie?
- Procedury byłyby bardzo proste. Oklahoma musiałaby wysłać pismo do mojego agenta. Następnie musielibyśmy razem siąść do stołu i przedyskutować wszystkie warunki. Każdy zawodnik, który byłby na moim miejscu, nie chciałby, żeby klub robił mu pod górkę. Jaka byłaby moja reakcja? Cieszyłbym się, że Thunder zgłosiliby się do AZS, a nie do Rzymu (śmiech).
Na ile procent określi Pan swoje przygotowanie do sezonu?
- Trudno powiedzieć. Podczas przygotowań, starałem się wykonywać ćwiczenia ogólnorozwojowe, byleby mnie nie zatykało na parkiecie po dwóch czy trzech minutach. Mogłem normalnie biegać i skakać. Nieco gorzej wyglądało to od strony technicznej. Nie jestem na razie zgrany z pozostałymi zawodnikami, nie wiem do końca na co ich stać, tak jak oni nie wiedzą, czego mogą oczekiwać ode mnie. Mamy jednak czas, by uczyć się siebie nawzajem. Drużyna ma dzisiaj wolne, ja mam indywidualny trening, więc będę starał się poznać wszystkie zagrywki.
Wraz z dołączeniem Szymona Szewczyka do koszalińskiej drużyny, oczekiwania kibiców i ekspertów względem AZS poszły znacząco w górę. Na co w tym sezonie stać Akademików?
- To wszystko zależy od nas, zawodników. Liczy się przede wszystkim ciężka praca na treningach i konsekwencja na parkiecie. Chcemy zgrać się jak najszybciej. Możemy gdybać, które miejsce jesteśmy w stanie zająć. Ile razy zdarzało się jednak tak, że eksperci się mylili... mimo że są „ekspertami”? Ja się nad tym nie zastanawiam. Czas i parkiet zweryfikują wszystko.
Co poza doświadczeniem może wnieść Szymon Szewczyk do koszalińskiego zespołu?
- Dyscyplinę, charyzmę oraz profesjonalizm. Wniosę także zapał do walki. Musimy wspierać się na duchu, przybijać sobie piątki nawet wtedy, gdy nam nie idzie. Tego starałem się nauczyć chłopaków na kadrze. Jeżeli drużyna jest zgrana i atmosfera dopisuje, to można naprawdę sporo zdziałać. Swoje ego trzeba odłożyć na drugi plan. Dobro ogółu jest najważniejsze. Wszyscy muszą zrozumieć, że to jest sport zespołowy i trzeba najpierw oddać coś od siebie, by klub zaczął wygrywać – nigdy na odwrót.